Dzień niepodległości
Dodane przez nitas dnia 24 czerwca 2017
Dzień niepodległości

W tle słychać było wybuchy petard. Narodowcy świętowali 11 listopada w typowy dla siebie sposób. Jednak Robert nie zwracał na to uwagi. Stał na moście i patrzył w dół. Przez chwilę pakunek nie chciał się zanurzyć.
- Co jest, kurwa?! - warknął.
Starannie zawinięta i ze wszystkich stron zaklejona silvertap’em plastikowa torba zamiast opaść na dno rzeki wciąż unosiła się na powierzchni. W środku leżała pozbawiona palców, a właściwie tylko ich końcowych paliczków prawa ręka Maksa. Obciążenie z kamieni, jakie włożył musiało tym razem być zbyt małe, a może jakimś cudem w środku znalazło się powietrze? Robert stał bezradnie dobre pięć metrów nad lustrem wody i nie wiedział, co robić. Jednak zanim zaczął wpadać w panikę z torby wydobył się potężny bąbel, a w chwilę potem bezpowrotnie znikła pod powierzchnią. Odetchnął z ulgą i uśmiechnął się do siebie. Wraz z zatopieniem ostatniego pakunku zamknął za sobą pewien etap.
Jeszcze dwa tygodnie wcześniej ani jemu samemu, ani nikomu, kto znał go choć trochę nawet przez myśl by nie przeszło, że zdolny jest kogoś zabić. Był na to zbyt łagodny i bojaźliwy. Jednak wypadki potoczyły się zbyt szybko.

Maks był prawą ręką Maleny Szczepańskiej, dyrektorki ich oddziału. Stanowisko jej asystenta otrzymał mniej więcej pół roku temu. Był typową korporacyjną kanalią, która pięła się po szczeblach kariery nie przebierając w środkach. Gdy tylko został asystentem Szczepańskiej przystąpił do owijania jej sobie wokół palca. Nadskakiwał jej, nie odstępował ani o krok i wyręczał w dziesiątkach obowiązków. Baby na niego leciały i wkrótce również Malena, która normalnie trzymała wszystkich na dystans zaczęła pozwalać mu na coraz więcej. Miała czterdzieści pięć lat, a więc o dziesięć więcej od niego, ale była doskonale utrzymana i te dziesięć lat spokojnie można było jej odjąć. Pomiędzy tą dwójką z wolna zaczynało iskrzyć, co nie uszło uwadze pozostałych pracowników oddziału. Wkrótce wszyscy powzięli podejrzenia, że ich wzajemne relacje znacznie wykraczają poza charakter służbowy. Robert miał co do tego niezachwianą pewność. Mniej więcej dwa miesiące temu zapomniał zabrać z biurka dokumentów, które miały być mu potrzebne na spotkaniu następnego dnia rano. Musiał więc wrócić się po nie do banku, a było to dobre trzy godziny po zakończeniu dnia pracy. O tej porze w biurze nie powinno nikogo być, tymczasem przechodząc obok gabinetu Szczepańskiej dostrzegł smugę światła wydobywającą się przez szczelinę uchylonych drzwi. Zatrzymał się i wtedy usłyszał sapanie. Zdziwiony już miał popchnąć klamkę, gdy nagle dotarło do niego, co to sapanie oznacza. Dłuższą chwilę wsłuchiwał się w niedwuznaczne odgłosy rozpoznając w miłosnych pomrukach dyrektorkę i jej asystenta. Doczekał do wyjątkowo głośnego szczytowania i ostrożnie wycofał się korytarzem. Wychodząc bezszelestnie zamknął drzwi wejściowe do biura i nie dając poznać portierowi, że był świadkiem czegoś znacznie odbiegającego od służbowej rutyny wyszedł z budynku. W samochodzie odetchnął głęboko i uśmiechnął się do siebie. Miałby co opowiedzieć mężowi Szczepańskiej.

Po przyjeździe do domu wyciągnął piwo z lodówki i rozwalił się w fotelu. Miał wielką ochotę włączyć telewizor, ale wiedział, że musi jeszcze przygotować się do jutrzejszego spotkania. Szlag by trafił tę robotę, pomyślał. Z niechęcią sięgnął po komórkę, by odtworzyć notatki głosowe, które miał w zwyczaju nagrywać, gdy przyszło mu coś ważnego do głowy, a nie miał czasu na zapisywanie. Spojrzał na smartfona i … ze zdumieniem odkrył, że dyktafon, który włączył tuż przed wieczornym powrotem do biura wciąż ustawiony jest na nagrywanie. Cholera, musiałem go nie wyłączyć, pomyślał i ze złością nacisnął stop. Włączył odtwarzanie i usłyszał swój głos „Nie zapomnij wydrukować i zabrać raportu z ubiegłego miesiąca i prognozy wzrostu na następny kwartał”. Pamiętał, że to było wszystko, co nagrał więc już miał zatrzymać dyktafon, gdy w głowie zaświtała mu przewrotna myśl. A może sprawdzić, czy utrwaliło się coś z miłosnych igraszek szefowej i jej asystenta? Przesunął suwak o jakieś pięć minut do przodu i wtedy dotarł do niego wyjątkowo wyraźmy głos Maksa „Ssij dziwko, ssij! Dobrze, właśnie tak!”, a po kilku kolejnych sapnięciach „Odwróć się, teraz wezmę cię od tyłu! Wsadzę ci w dupę!”. Po krótkiej przerwie na zmianę pozycji kontynuował, „Teraz zerznę cię naprawdę dobrze!” i w chwilę potem krzyk Maleny „Głębiej, głębiej! O taaak! Jeszcze!”. Po kilku dalszych minutach ten głośny spektakl zakończył się okrzykami świadczącymi o niewątpliwie skutecznym i wspólnym osiągnięciu zamierzonego celu. Dalej nie było czego słuchać, cofnął się więc do samego początku, by utwierdzić się, że nagranie było zaskakująco czytelne i jednoznaczne. Dodatkowo nie ulegało żadnej wątpliwości do kogo należą głosy obojga uczestników.

Robert zabezpieczył nagrany materiał robiąc kopie na komputerze i dodatkowo na dysku zewnętrznym. Kto wie, czy kiedyś nie okaże się do czegoś przydatny? Z Maleną nie miał nigdy problemów, doceniała jego wiedzę i zawsze liczyła się z jego zdaniem. Za to Maksowi nie można było ufać. W dodatku uznanie Szczepańskiej dla innych pracowników działało na niego jak płachta na byka, bo chciał mieć na nią wyłączny i nieograniczony wpływ. Już wcześniej udało mu się pozbyć innego, bardzo kompetentnego analityka i Robert liczył się z tym, że za jakiś czas spotka to i jego. Maks lubił błyszczeć sam, a konkurencję miał w zwyczaju wypalać żywym ogniem. Tymczasem za dwa miesiące Robertowi kończył się terminowy kontrakt, co stwarzało wyjątkowo łatwą okazję do pozbycia się go z firmy. Już kilka dni temu podjął pierwsze działania w celu upewnienia się, że jednak utrzyma stanowisko. Wiedział, że jego kwalifikacje i wyniki, jakie osiągał przemawiają za nim, ale po Maksie wszystkiego można było się spodziewać.

Już wkrótce okazało się, że jego obawy były uzasadnione. Właśnie wtedy Maks zaczął blokować Robertowi możliwość omówienia sprawy z Maleną. Rządził jej grafikiem i nigdy nie mógł znaleźć w nim dla niego miejsca. Robert zaczynał czuć pismo nosem. Coraz bardziej natarczywe nalegania spotykały się z coraz bardziej zdecydowanym oporem. Raz udało mu się dopaść Malenę na korytarzu, ale natychmiast pojawił się Maks z informacją, że jest nie cierpiąca zwłoki sprawa, którą szefowa musi natychmiast załatwić. Z rozmowy więc nic nie wyszło. Czas płynął nieubłaganie, a sytuacja Roberta wciąż była niewyjaśniona. Wreszcie na pół miesiąca przed zakończeniem dotychczasowej umowy uznał, że nie może dłużej zwlekać. Nie pytany skierował się do gabinetu Maleny, ale oczywiście najpierw musiał przedrzeć się przez jej sekretariat, którym rządził Maks.
- Maks, za dwa tygodnie upływa moja umowa. Chcę wiedzieć, czy zostanie przedłużona. Od prawie dwóch miesięcy zbywasz mnie. Nie zamierzam dłużej tego tolerować. Żądam rozmowy z dyrektor Szczepańską.
Maks uśmiechnął się przebiegle. Sięgnął do dużego, granatowego notesu leżącego na stole, przerzucił kilka kartek przyglądając się im z uwagą i wreszcie podnosząc wzrok … o dziwo powiedział:
- W poniedziałek o 10:00
- Dziękuję - chłodno odpowiedział Robert zdziwiony łatwością, z jaką udało mu się uzyskać pożądany efekt. Coś mi tu nie gra, pomyślał, ale zobaczymy.

W poniedziałek punktualnie o 10:00 Robert wszedł do gabinetu dyrektorki. Samej Maleny nie było, a w jej fotelu siedział bezczelnie rozwalony Maks z obiema nogami na biurku.
- Gdzie dyrektor Szczepańska? – spytał Robert
- Niestety, musiała … wyjechać w podróż służbową - z ewidentnie udawanym zakłopotaniem zakomunikował Maks
- Tak nagle?! Przecież jeszcze w czwartek umawiałeś mnie z nią!
- Cóż, tak bywa - nagła zmiana planów. Nic na to nie poradzę, ale nie obawiaj się. Pani dyrektor nie zapomniała o tobie. Przekazała mi twoją sprawę. Mam cię poinformować, że twoje analizy nie podobają się jej.
- Nie podobają się? A co konkretnie się nie podoba?
- Nie będę wnikał. To jej ocena i decyzja. W każdym razie twój kontrakt wygasa i przedłużony nie będzie. Zostało ci jeszcze dziesięć dni pracy, ale masz się tu więcej nie pojawiać. Mówiąc krótko waśnie zakończyłeś karierę w tym banku. Świadectwo pracy dostaniesz pocztą. Zabieraj swoje rzeczy i … spadaj - dodał z nieukrywaną satysfakcją.
Roberta literalnie zatkało. Mimo iż gdzieś w głębi duszy liczył się i z takim rozwiązaniem, to jednak nie dopuszczał tej myśli do siebie. Był przekonany, że dojdzie do rozmowy z Maleną, a od dawna miał przygotowaną całą listę argumentów przemawiających na jego korzyść. Nie było żadnego racjonalnego uzasadnienia dla zakończenia współpracy. Bank czerpał z niej wyłącznie korzyści. Jednak teraz mógł wszystkie te argumenty wrzucić do kosza. Maleny nie było, nie miał więc komu ich zaprezentować.

Wyszedł z gabinetu lekko chwiejnym krokiem. Gdy dotarł do swojego biurka opadł bezwładnie na fotel. Kurwa mać! Zaklął. Powinien był już dawno zacząć szukać nowej roboty, w końcu od dwóch miesięcy miał wystarczająco dużo sygnałów wskazujących na to, że tak się to może skończyć. Był jednak leniwy, a ponadto wierzył, że jego kompetencje okażą się wystarczające. Wiedział, że Malena go szanowała. Nie docenił jednak Maksa. Był pewny, że o wyjeździe dyrektorki jej asystent wiedział już w dniu, kiedy wpisywał w kalendarz spotkanie z Robertem. To dlatego wyznaczenie terminu tym razem przyszło mu tak łatwo. Co za skurwiel! Dłuższy czas siedział wpatrując się tępym wzrokiem w ścianę przed sobą. Przyszłość jawiła się w czarnych barwach. Został na lodzie z kredytem hipotecznym, z którego mimo pomocy finansowej matki do spłacenia pozostało blisko 180 tysięcy. Nie miał żadnego zabezpieczenia, żadnych rezerw. Jako wieczny singiel prowadził życie z dnia na dzień i dość lekkomyślnie zarządzał swoimi finansami. Tymczasem zdobycie nowej pracy, nawet z jego kwalifikacjami na pewno będzie łatwe. O kurwa! Tak chujowo dawno nie było.

Siedział tak dobre dwadzieścia minut na przemian to użalając się nad sobą, to znów przeklinając Maksa od najgorszych. Wtedy nagle w głowie zapaliła się lampka. Zaraz, zaraz. Przecież miał w komputerze zapis jego miłosnych igraszek z Maleną! Może dałoby się coś z nim zrobić? Tak, to był pomysł! Uczepił się tej myśli, jak tonący brzytwy, choć na razie pojęcia nie miał jak wykorzystać nagranie. Jednak ta koncepcja, choć jeszcze niesprecyzowana, poprawiła mu humor na tyle, że zaczął zbierać swoje rzeczy. Nie zwracając uwagi na pozostałych pracowników, którzy również nie poświęcili mu ani chwili zainteresowania wymaszerował z banku.

Było jeszcze przed południem, ale bez zastanowienia wkroczył do pobliskiego baru i zamówił podwójną szkocką z lodem. Kiedy w głowie lekko mu zaszumiało zaczął zastanawiać się, jaki użytek może zrobić z posiadanego materiału. Przede wszystkim chciał dokopać Maksowi, ale nie wiedział jak. Maks był singlem, więc ewentualny szantaż nie bardzo wchodził w rachubę. Nie miał czym go szantażować, bo pieprząc się z dyrektorką nikogo nie zdradzał. Co innego Malena – ona miała męża i co więcej, publicznie obnosiła się z wielką miłością, jaka miała ją z nim łączyć. Jednak Malenie nie chciał robić krzywdy. Zawsze była w porządku w stosunku do niego. Na razie brnął więc w ślepą uliczkę. Jednak w miarę kolejnych kolejek jego skrupuły zaczynały topnieć. W sumie dlaczego ma się przejmować tą zdzirą? Puszcza się z największym skurwielem w banku, w dodatku całkowicie dała mu się omotać i w dupie ma pracowników. Wprawdzie wierzył w to, że jego zwolnienie nie było jej pomysłem, ale przecież doskonale wiedziała, że kończy mu się kontrakt. Sama więc powinna była zadbać o to, żeby spotkać się z nim. Tymczasem pozwoliła na to, żeby ten kutas wypierdolił go z roboty. Co z tego, że stało się to prawdopodobnie bez jej wiedzy. Nic jej nie usprawiedliwia! O, nie! Nie należała się jej żadna taryfa ulgowa! Ta konstatacja pozwoliła mu przejść na kolejny etap. Etap planowania, jak skopać tyłek Malenie, a przy okazji zabezpieczyć się finansowo, przynajmniej do czasu znalezienia nowej roboty.

Plan jaki opracował w zaledwie kilkanaście minut i będąc na lekkim rauszu nie mógł być skomplikowany i taki nie był. Wyśle do Maleny maila z anonimowego adresu, który jeszcze dziś założy sobie na jakimś ogólnodostępnym portalu. Do maila doda załącznik w postaci nagrania przyciętego tak, by obejmowało tylko kluczowe minuty. Musiał wyciąć z niego choćby swoją notatkę i rozmowę z portierem, w której tłumaczył się dlaczego wraca do roboty po godzinie dwudziestej. W mailu w zamian za zachowanie nagrania w tajemnicy przed mężem zażąda 250 tysięcy złotych w używanych banknotach. Tu miał problem, bo nie wiedział ile tak naprawdę może z niej wydusić. Szczepańska jeździła najnowszym modelem Porsche Cayenne za blisko pół miliona, a jej mąż był prezesem wielkiej spółki giełdowej. Mieszkali w pięćsetmetrowej willi w Magdalence, więc ponad wszelką wątpliwość stać ją było na wiele. Z drugiej strony jasne było, że będzie musiała wypłacić pieniądze w tajemnicy przed mężem. Tak więc po krótkich rozterkach postanowił zgodzić się właśnie na ćwierć miliona. Pieniądze schowane w plastikowej torbie Malena będzie musiała wrzucić do wybranego przez niego kosza na śmieci, na jakiejś ruchliwej ulicy. On torbę podejmie i odjedzie w siną dal na wypożyczonym motorze. Plan był prosty i niezawodny. Przynajmniej tak wydawało się Robertowi. A najlepsze, że na koniec, po odebraniu gotówki będzie można i tak wysłać maila z nagraniem do wszystkich pracowników oddziału. Zwłaszcza ten ostatni pomysł wprawił go w doskonały nastrój. Nieco martwiło go tylko, że jego samego nie będzie, kiedy wszyscy będą odtwarzać na swoich komputerach odgłosy miłosnych uniesień szefowej i jej zausznika. Jednak wizja dwustu pięćdziesięciu tysięcy w gotówce rekompensowała tę niedogodność.

Na drugi dzień wieczorem Malena otrzymała mail od nadawcy ukrywającego się pod pseudonimem unasexbomber. Odsłuchanie nagrania w połączeniu z faktem, że jej mąż – Hubert Szczepański od pewnego czasu zachowywał się tak, jakby coś podejrzewał wywołało u niej mdłości. Życie na wysokim poziomie, do którego przywykła, drogie samochody, luksusowa willa, wakacje w najlepszych resortach na całym świecie nagle stanęło pod znakiem zapytania. Sama zarabiała nieźle, ponad piętnaście tysięcy miesięcznie, ale traktowała tę kwotę jak drobne na waciki. Całą resztę zawdzięczała dochodom męża i na Boga nie, nie chciała tego stracić!

Musiała temu zapobiec. Natychmiast chciała porozmawiać z Maksem, ale wolała nie potęgować podejrzeń męża, który właśnie wrócił z pracy. Lepiej będzie jak dziś będę cały czas obok niego zamiast znikać z komórką w ręku, pomyślała. Ograniczyła się więc do wysłania krótkiego sms’a: „Bądź jutro w robocie pół godziny przed czasem. To BARDZO ważne”. Nazajutrz przyjechała na miejsce już piętnaście po ósmej i nerwowo czekała na pojawienie się Maksa. Gdy zawitał do biura i zobaczył Malenę uśmiechnął się szeroko.
- Pani dyrektor o tej porze! Co się stało, czemu zawdzięczamy ten zaszczyt?!
Bez słowa zaciągnęła go do swojego gabinetu. Dwa razy upewniła się, czy drzwi na korytarz są dobrze zamknięte.
- Zamknij się! Siadaj i słuchaj! - syknęła nie znoszącym sprzeciwu głosem. Kliknęła w przycisk odtwarzania.
Kiedy nagranie dobiegło końca nie zdążyła nawet pokazać Maksowi maila. Krzyknął:
- To ten dupek Robert! Mówiłem ci, że był wtedy w biurze nieprzypadkowo! Już ja go urządzę!
Maks był przebiegłym sukinsynem, a dodatkowo miał obsesję na punkcie inwigilacji. Zaraz po objęciu funkcji asystenta kazał portierom meldować o wszelkich sytuacjach odbiegających od normy, jak na przykład przyjście lub wyjście pracownika do banku o nietypowej porze. Dlatego o wizycie Roberta w biurze, w dniu kiedy folgował sobie z przełożoną wiedział już tego samego wieczora. Wspólnie z Maleną doszli wtedy do wniosku, że prawdopodobnie ciamajdowaty w życiowych sprawach Robert niczego nie zauważył, ale na wszelki wypadek uznali, że bezpieczniej będzie pozbyć się go z banku. Zamierzali wykorzystać do tego doskonałą okazję, jaką było zbliżające się wygaśnięcie kontraktu. Nie przewidzieli tylko, że mały Robercik nagra ich na dyktafon.
- Ten skurwiel jest bardziej cwany niż myślałem! Musiał zauważyć, że zostajemy po godzinach. Wymyślił bajeczkę o zapomnianych dokumentach i wlazł do biura z przygotowanym dyktafonem! Teraz mści się za to, że wypierdoliłem go z roboty! Co zamierza z tym zrobić?
Wtedy Malena pokazała maila.
- 250 tysięcy?!!! O niedoczekanie! Już ja go załatwię!
- Na razie, to raczej ten gnojek może załatwić mnie! Jak Hubert to usłyszy będę skończona. Zrób coś! Nerwowo odparła Malena
- Nie denerwuj się. Daj mi pomyśleć.
Po kilku chwilach miał gotowy plan.
- Zrobimy tak. Odpisz mu, że się zgadzasz, ale nie masz tyle kasy. Poproś, żeby przystał na połowę. Dodaj, że na jej zebranie potrzebujesz kilku dni. To da nam trochę czasu, a ponadto uwiarygodni cię. Teraz sprawdź w aktach jego adres zamieszkania. Wieczorem pojadę do niego i zbadam jakie ma zwyczaje, czy ktoś mieszka razem z nim itp. Jak już będę wszystko wiedział wyszarpię mu z gardła jedną po drugiej wszystkie kopie tego nagrania. Jednak to może zająć mi kilka dni, dlatego ciągle utrzymuj korespondencję z nim i udawaj przerażoną. Przekonuj go, że potrzebujesz czasu na zgromadzenie gotówki.
- Dobrze, ale czy dasz radę? Znajdziesz i skasujesz wszystkie kopie?
- Nie obawiaj się, znajdę. Rozpieprzę cały sprzęt elektroniczny, jaki ma w domu. Nie pozwolę, żeby ten gnojek zmarnował ci życie.
- Boże! Jak to dobrze mieć cię przy sobie. Kocham cię!
Maks wzdrygnął się na dźwięk słowa kocham. W dupie miał Malenę, jej życie i jej dwieście pięćdziesiąt tysięcy. Jednak nie mógł pozwolić, by w gruzach legła jego świetnie rozwijająca się kariera w banku.
- Ja ciebie też. Odpisz mu, idź i sprawdź jego dane, a potem zachowujmy się tak, jakby nic się nie stało. Wczoraj wylałem go z roboty. Reszta pracowników nie może się domyślić, że mamy z tym jakiś problem.
W ciągu dnia przyszły jeszcze dwa maile od unasexbombera. Negocjacje zatrzymały się na 200 tysiącach, z których nie chciał ustąpić ani o pięć złotych. Maks kazał Malenie odpisać, że musi się zastanowić i prosi o czas do jutra.
O siedemnastej krótko zakomunikował
- Jadę
- Na pewno dasz radę to zrobić?
- Już raz ci powiedziałem, dam. To mięczak, a ja mięczakiem nie jestem.

Maks tylko pozornie był typowym korporacyjnym szczurem. W rzeczywistości od całej reszty był o niebo bardziej zajadły i bezwzględny. Tego nauczyło go życie na podwórku blokowiska. Codzienne bójki z rówieśnikami, ocieranie się o światek przestępczy, drobne kradzieże stanowiły jego chleb powszedni. Tam nauczył się jak zadawać ból i nie okazywać strachu. Bez tych cech byłby nikim. A on chciał być kimś. Miał wszelkie szanse by zostać członkiem jednego z okolicznych gangów, a w przyszłości może nawet jego bossem. Wszystko zmierzało w tym kierunku, ale gdy Maks miał 15 lat na drodze stanęło traumatyczne zdarzenie. Któregoś letniego wieczora siedział na ławce z tyłu bloku z Twardym i Klaunem, jego najbliższymi kumplami. Popalając papierosy i popijając piwo rozmawiali o dziewczynach. Kiedy zeszło na Hankę, ówczesną panienkę Twardego Klaun zaczął kpić. Niby wszyscy wiedzieli, że nie należała do cnotliwych, ale powiedzenie tego wprost w obecności Twardego nie było rozsądne. Był porywczy i znacznie potężniejszy od Klauna – dodatkowo był o dwa lata starszy. Ale co najważniejsze był członkiem młodzieżowego gangu i nie raz posługiwał się nożem lub kastetem. Od słowa, do słowa sprzeczka przerodziła się w ostry konflikt. Twardy sięgnął po schowany w kieszeni sprężynowiec. Ugodził przeciwnika raz, być może nieco przypadkowo ale potem wpadł w furię. Przez dobre dziesięć minut dźgał i kopał leżącego Klauna, którego zmienił w krwawe ochłapy. Zanim skończył pojawiła się wezwana przez przerażoną sąsiadkę policja. Tak Maks pożegnał się z dwoma najlepszymi kumplami. Twardy był sądzony jak osoba pełnoletnia i za zabójstwo ze szczególnym okrucieństwem dostał dwadzieścia pięć lat. Maks długo nie mógł dojść do siebie, a wreszcie poprzysiągł sobie, że nie skończy ani w ziemi, jak Klaun, ani w pierdlu, jak Twardy. Postanowił pójść inną drogą. Nie miał łatwo. Matka była sprzedawczynią w osiedlowym markecie i zarabiała grosze, a ojca właściwie nie znał, bo ten wyprowadził się od nich gdy Maks miał zaledwie pięć lat. W domu nie starczało na nic. Chodził w ubraniach z lumpeksu, a w szkole był wiecznie głodny, podczas gdy koledzy z klasy w najnowszych modelach Nike obżerali się kanapkami z parmeńską szynką po 90 złotych za kilogram. Już wtedy obiecał sobie, że nie odpuści, zdobędzie to wszystko, co te gnojki mają dzięki swoim rodzicom. Przegoni ich i dokopie im, kiedy będzie już dorosły. Mimo iż nie był zbyt biegły w rachunkach dzięki uporowi i zawziętości, które odziedziczył po ojcu dostał się na uczelnię ekonomiczną. Studiował w weekendy, a w tygodniu dorabiał jako rozwoziciel pizzy, telemarketer, a potem goniec w kancelarii prawnej. Po uzyskaniu dyplomu rozpoczął dorosłe życie pozornie uładzony, ale wewnątrz wciąż był tym samym bezwzględnym żulem z warszawskiej Pragi. Teraz ten żul ponownie miał dojść do głosu.

Zanim pojechał do Roberta wpadł do domu. Przebrał się w ciuchy, których nie używał w pracy, w tym zupełnie nową w bluzę z kapturem. Doskonale wiedział, że nie należy zostawiać żadnych śladów, choćby w kamerach przemysłowych na ulicy, dlatego kaptur od razu głęboko nacisnął na oczy. Przed osiemnastą zjawił się na miejscu. Było to jedno z tych ogrodzonych osiedli wybudowanych w ostatnich latach, jednak dla Maksa dyskretne przeskoczenie przez płot nie stanowiło żadnego problemu. Dzięki uprzedniemu sprawdzeniu w Internecie wiedział, gdzie znajduje się blok Roberta, a nawet na którym piętrze, i w którym dokładnie miejscu mieszka. Wśliznął się do śmietnika. Stojąc schowany w narożniku mógł obserwować zarówno wejście do klatki schodowej jak i okna mieszkania Roberta. Było w nich ciemno. Nie ma sprawy, poczekam - uśmiechnął się do siebie. Po dwóch godzinach przerywanych wizytami lokatorów wyrzucających śmieci, kiedy musiał kucać kryjąc się za jednym z pojemników, zauważył znajomą sylwetkę Roberta. Nikt mu nie towarzyszył. Wszedł do klatki, a po chwili w oknach na drugim piętrze zapaliło się światło. Bingo! Pomyślał Maks. Teraz na pewno jest sam. Nie ma na co czekać, pomyślał. Trzeba wykorzystać nadarzającą się okazję. Dał sobie jeszcze chwilę na założenie rękawiczek, wyszedł ze śmietnika i skierował się pod drzwi klatki. Trzy ruchy wytrycha, który przezornie zabrał z domu wystarczyły, by zamek się poddał. Stare umiejętności wciąż się przydają, pomyślał ponownie uśmiechając się do siebie. Wdrapał się na drugie piętro i z wciąż naciśniętym na twarz kapturem nacisnął guzik dzwonka. Po chwili z drugiej strony drzwi usłyszał szuranie kapci.
- Kto tam?
- Administracja – odpowiedział zmienionym tonem
- Czego znowu chcecie ode mnie?! Przecież zapłaciłem czynsz! Usłyszał wzburzony głos i zgrzyt otwieranego zamka.
Gdy tylko drzwi uchyliły się o centymetr potężnym kopnięciem otworzył je na oścież, a ciężkie, antywłamaniowe skrzydło z impetem uderzyło w czoło Roberta, który bezwładnie osunął się na podłogę. Po sekundzie Maks był w środku, a drzwi ponownie zamknięte. Na klatce schodowej znów zapanowała niezmącona cisza. Dopadł Roberta, ale nie było potrzeby obezwładniania. Był nieprzytomny. Obrócił go na brzuch. Z kieszeni wyjął tretetki do spinania kabli elektrycznych. Jedną z nich zacisnął na nadgarstkach za plecami Roberta. Zaciągnął go do pokoju, posadził na kanapie i poszedł do kuchni poszperać w lodówce. Po dwóch godzinach sterczenia w śmietniku chciało mu się pić. Z zadowoleniem znalazł dwie butelki zimnego piwa. Starym sposobem przy pomocy jednej z nich odkapslował drugą i pociągnął potężny łyk. Tak, tego było mu trzeba.
Wrócił do pokoju, postawił jedyne krzesło naprzeciwko Roberta i rozsiadł się w nim popijając piwo i czekając, aż ten się ocknie. Trwało to denerwująco długo, więc rozejrzał się po pokoju. Pierwsze na co zwrócił uwagę to laptop leżący na biurku. Włączył go ale zatrzymała go konieczność podania hasła. W związku z tym zaczął szperać w szufladach biurka. W dolnej znalazł dysk zewnętrzny, który położył obok laptopa. Ponieważ Robert wciąż był nieprzytomny, więc poszedł do sypialni, ale tam nie było nic, co zwróciłoby jego uwagę. Wreszcie usłyszał zduszony jęk. Robert obudził się z potwornym bólem głowy i nadgarstków. Jęczał, bo zaciągnięte na maksimum tretetki wpijały się w ręce i odcinały dopływ krwi do dłoni. Co, się kurwa dzieje pomyślał. Dopiero po chwili zorientował się, że ręce bolą go, bo są skrępowane. Kto mnie tak urządził?! Nagle w drzwiach do pokoju zobaczył znajomą postać.
- Maks! Co ty tu robisz?! Pomóż mi! - poprosił wciąż nic nie rozumiejąc
- Pierdol się! Gdzie masz nagranie, fiucie!
- Jakie nagranie?
- Nie wkurwiaj mnie! Dobrze wiesz, o jakie nagranie chodzi! Z mojego ciupciania z Maleną!
- Jak to? Skąd wiesz, że to ja? – powiedział i ugryzł się w język. Jednak było już za późno. Tym pytaniem pogrążyłem się, pomyślał. W rzeczywistości nie miało to żadnego znaczenia, bo Maks i bez tego wszystko wiedział.
- Zachciało ci się ćwierć miliona, gnojku? No, to się doigrałeś. Gdzie masz to nagranie? Dawaj dyktafon!
Nieoczekiwanie Robert jednak postanowił się bronić.
- Nie wiem, o czym mówisz. Jaki dyktafon?
Tego było już za wiele. Maks wyciągnął papierosy, odpalił jednego, zaciągnął się i podszedł do Roberta.
- Nie wiesz, jaki dyktafon? To powinno odświeżyć ci pamięć.
Mówiąc to lewą ręką złapał Roberta za gardło, a prawą, w której trzymał papieros zaczął niebezpiecznie zbliżać do jego oka.
- Zwariowałeś! Chciał krzyknąć Robert, ale ze ściśniętej krtani wydobył się tylko niezrozumiały bełkot. Papieros był już o dwa centymetry od prawej gałki ocznej i Robert wyraźnie czuł jego żar. Szarpnął się ale przeciwnik trzymał go w żelaznym uścisku. Papieros był jeszcze bliżej. Robert wpadł w panikę, usiłował wierzgać ale wszystkie jego usiłowania były bezskuteczne. Maks, w odróżnieniu od niego był silnym i wysportowanym mężczyzną. A przede wszystkim był bezwzględny i zdeterminowany. W tym momencie minimalnie zwolnił chwyt pozwalając Robertowi na wydobycie głosu.
- Puść, puść!! Dobrze, oddam ci nagranie. Tylko błagam, zabierz ten papieros!!!
Wiedziałem, że to mięczak. Pomyślał z pogardą Maks. Jeszcze nic mu nie zrobiłem, a już pęka.
- Gadaj! – warknął
- To nie dyktafon. Wszystko nagrało się na komórkę, przypadkiem. Nie planowałem tego. Naprawdę! Komórkę mam w kieszeni – wydyszał z siebie.
Maks wyrwał mu z kieszeni smartfona i zaczął przeglądać zapisane nagrania. Znalazł to z kluczową datą i włączył. Przewinął kawałek i wreszcie usłyszał to, na co czekał. Zapamiętał nazwę pliku, a komórkę wpakował do własnej kieszeni.
- Gdzie masz kopie? Na laptopie? Na tym dysku, który leży obok? Jeszcze gdzieś?
Robert był już całkowicie zdominowany i bezwolny. Nie próbował się przeciwstawiać.
- Tak. Tu i tu – potwierdził
- Nie wysyłałeś tego komuś poza Maleną? A może zapisałeś w chmurze lub gdzieś indziej na zewnątrz? Maks, zaciągnął się papierosem i znów niebezpiecznie zbliżył go do jego twarzy.
- Nie, nie! – wrzasnął Robert - Mam tylko lokalnie. Nie chciałem, żeby dostało się to w niepowołane ręce! Naprawdę, uwierz mi!!!
Był tak przerażony, że wyśpiewałby wszystko. Maks nie miał co do tego wątpliwości, a naprawdę znał się na tym. Uznał więc misję za zakończoną. Prawie.
- Dawaj hasło do laptopa! mruknął od niechcenia.
Robert milczał.
- Dawaj, kurwa!!! Tym razem ryknął, ale wciąż nie uzyskał odpowiedzi.
- Co jest, gnoju?! Znów się stawiasz?!!! Mam odpalić następnego papierosa?!
- Nie, nie rób tego. Wszystko powiem, naprawdę.
- To na co czekasz, kutasie?! Mów!!!
- Ale nie mogę
- Nie możesz? A ja mogę – tu sięgnął do paczki papierosów i zaczął szukać zapalniczki
- Błagam, nie! Już mówię. Kutas Maks – wyrzucił wreszcie z siebie przerażony Robert.
- Coooooo?!
- To jest hasło, podałem ci hasło. Nic więcej! Powtarzam: kutasmaks, małymi literami i bez odstępu – drżącym głosem powtórzył szykując się na straszliwą karę.
Maks z niedowierzaniem milczał przez dłuższą chwilę i nagle … Nagle zaczął się śmiać. Zanosił się śmiechem. Rechotał na całe gardło. Nie mógł pohamować kolejnych spazmów podczas gdy jego śmiech odbijał się od ścian. Trwało to dobre kilka minut. Wreszcie opanował się. Odwrócił się do laptopa i bez słowa wpisał hasło. Zadziałało. Podłączył dysk zewnętrzny. Uzyskał do niego dostęp.
- Gdzie są kopie nagrania? rzucił
Po wyjaśnieniach Roberta i krótkim przeszukaniu zawartości obu dysków znalazł to, czego szukał. Więcej nie potrzebował. Wyłączył sprzęt i upychając wszystko do torby rzucił:
- Zabieram ten chłam i wychodzę. A ty nie waż się nikomu wspomnieć o nagraniu ani o moich odwiedzinach. Tak, żeby głupie myśli nie przychodziły ci do głowy – nikt mnie nie widział, nie zostawiłem odcisków palców – to mówiąc pokazał dłonie schowane w rękawiczkach
- Nie masz żadnych dowodów na to, że kiedykolwiek tu byłem. Nawet nie próbuj wzywać psów, bo i tak nic nie wskórasz. A ponadto wtedy ja wrócę i tym razem papieros wyląduje w twoim oku. Zrozumiałeś?! - warknął
- Dobra, zrozumiałem. Obiecuję. Nikomu nie powiem, ale nie zabieraj mi laptopa i komórki! Skasuj nagranie i wszystkie kopie, błagam, ale zostaw resztę, przynajmniej komputer. Mam na nim bardzo ważne dane!
- Skasować?! Masz mnie za idiotę?! Muszę rozpierdolić wszystko młotkiem, a dyski najlepiej spalić w piecu. Tylko wtedy będzie pewność, że nic się nie odzyska. Ciesz się, że zostawiam ci lodówkę i telewizor – zaśmiał się

Sprawy przybierały naprawdę zły obrót dla Roberta. Jako typowy przedstawiciel człowieka XXI wieku przechowywał w laptopie wszystkie najważniejsze pliki. Ich utrata dla każdego stanowiłaby problem. Jednak Robert miał w nim dokument szczególnego rodzaju. Był to prawie ukończony projekt gry komputerowej, nad którą pracował przez ostatnie półtora roku. Stanowisko analityka bankowego było dla niego ponurą koniecznością, którą musiał akceptować wskutek nieszczęśliwego zbiegu okoliczności. Z wykształcenia był informatykiem, a jego pasją było tworzenie gier. I był w tym naprawdę dobry. Jego nowa gra na pewno byłaby hitem. Przewidywał, że zarobi na niej grube pieniądze, a jak dobrze pójdzie może nawet nie będzie musiał pracować do końca życia. Utrata całego kodu stanowiła dramat i była nie do naprawienia. Gorączkowo zastanawiał się, gdzie miał kopie zapasowe. Jednak jedyne jakie posiadał, znajdowały się na dysku zewnętrznym, który Maks też wpakował do torby.

- Maks daj spokój. Wykasuj wszystko osobiście, ale zostaw sprzęt. Nie rób mi tego! A ponadto rozkuj mnie z tych kajdanków. Za chwilę ręce mi odpadną. Jeśli będę musiał wezwać sąsiadów do pomocy, to nie obejdzie się bez kłopotliwych pytań. Chyba lepiej będzie, jak ty to zrobisz?
Maks nie zamierzał niczego zostawiać, ale w kwestii „kajdanków” musiał w duchu przyznać mu rację.
- Dobra, uwolnię cię. Ale sprzęt zabieram. Siedź spokojnie.
Poszedł do kuchni, a po chwili wrócił trzymając w ręku nóż do ćwiartowania mięsa. Podłożył go pod tretetkę i szarpnął. Robert poczuł jak krew zaczyna znów krążyć w odrętwiałych dłoniach. Chwilę siedział rozcierając je o siebie nawzajem i obserwując zbierającego się do odejścia Maksa. Wreszcie wstał i tęsknym wzrokiem spojrzał na biurko, gdzie jeszcze przed kilkoma chwilami leżał jego laptop i … dokładnie w tym samym miejscu, na którym zwykle kładł komputer, przez co nieco mniej zakurzonym niż cała okolica, leżał rzucony od niechcenia nóż, którym Maks przed chwilą uwolnił go z więzów. W głowie zrodziła się szalona myśl, którą natychmiast odrzucił. Nóż? Nie, to nie było możliwe. Nie dla niego, który nigdy w życiu nikogo nawet nie uderzył. Ale przecież ten sukinsyn chce zabrać mi moją grę! Lepiej niech on wreszcie sobie pójdzie, bo zrobię coś głupiego! – pomyślał i zamiast robić coś głupiego jeszcze raz spróbował negocjować.
- Maks, to dla mnie naprawdę bardzo ważne! Zlituj się! – jęknął płaczliwym głosem – Przecież wiesz, jak skutecznie kasować pliki. Znasz się na tym. Ja muszę mieć tego kompa!
Tego było za dużo. Maks podszedł do niego i zimnym głosem wycedził:
- Gówno mnie obchodzi, co musisz mieć!
Znów złapał go za gardło i uniósł do góry pozbawiając tchu. Obrócił wokół osi, pchnął w kierunku biurka i docisnął do niego napierając ciężarem całego ciała.
- Gardzę takimi mięczakami jak ty. Jesteś nikim, jesteś szmatą. Zabieram ci laptopa, a jak bym chciał to zabrałbym jeszcze portfel, kluczyki do samochodu i kobietę, gdybyś ją w ogóle miał. I co byś mi zrobił? No, powiedz pizdo, co byś mi zrobił!!!
Robert nie był w stanie nabrać oddechu, a co dopiero wydobyć głosu. Obiema rękami opierał się o biurko przeciwstawiając się ciężarowi Maksa. Instynktownie przesunął prawą dłoń szukając lepszego oparcia i nagle pod palcami poczuł jakiś przedmiot. To był nóż. Nerwowo przesunął go tak, by mógł złapać rączkę. Wreszcie zacisnął na niej palce.

Wtedy przed oczami stanął mu obrazek niezwykle sugestywnie przedstawiony kiedyś przez Maksa. Nie miał on w zwyczaju dzielić się swoim życiem prywatnym z innymi pracownikami banku. Wręcz odwrotnie, raczej to ich nakłaniał do zwierzeń z nie zawsze szlachetnych uczynków, by później wykorzystywać zdobytą wiedzę w eliminowaniu konkurentów i budowaniu własnej kariery. Zawsze szedł po trupach, więc szantaż lub dyskretnie puszczony kompromitujący cynk do odpowiedniej osoby należały do repertuaru jego podstawowych zagrań. Sam jednak pilnował, by nic z jego własnego życiorysu nie wydostało się na zewnątrz. Do czasu. Jeden, jedyny raz na którymś z wyjazdów integracyjnych Maks przez dobre dwie godziny podlewał koniakiem dyrektora Minkiewicza. Może w tym samym celu, co zwykle – by wydobyć z niego jakieś wstydliwe informacje, a może by przekonać do wyrzucenia kogoś ze stanowiska i powierzenia go Maksowi. Niezależnie od celu akcja niewątpliwie została zakończona sukcesem, bo był po niej wyjątkowo zadowolony z siebie. Dołączył nawet do siedzącej wokół kominka grupy szeregowych pracowników, z którymi normalnie nigdy się nie bratał. Wśród nich był też Robert. Właśnie wtedy, jedyny raz Maks otworzył się przed innymi. Może sukces osiągnięty w rozmowie z Minkiewiczem uśpił jego czujność, a może po prostu wypił wtedy nieco za dużo? Dość, że opowiedział historię śmierci Klauna zadźganego przez jego najlepszego kumpla, Twardego. Opis był tak plastyczny, że utkwił Robertowi w głowie i nie raz śnił się po nocach. Teraz, trzymając za plecami nóż, obraz ten powrócił. I dał impuls do działania.

Ściskając rączkę Robert zamachnął się niezgrabnie i wbił ostrze w lewy bok Maksa. Na jego ustach pojawił się grymas bardziej wściekłości niż bólu. Ta łajza mnie zraniła?!!! Pomyślał zdumiony. Jednak nie miał czasu na refleksję, bo zaraz dosięgnął go kolejny cios. Skrzywił się tym razem wyraźnie czując klingę przeszywającą skórę, mięśnie grzbietu i docierającą do prawej nerki. Zanim zdążył zareagować posypała się lawina pchnięć. Zwolnił uchwyt dłoni zaciśniętej na krtani Roberta i osunął się na podłogę. Zdołał wycharczeć tylko
- Ty kurwo ..
i zamilkł, bo kolejne dźgnięcie przecięło tętnicę szyjną. Robert jakby w ogóle tego nie zauważał. Oszołomiony widokiem krwi ciął, dźgał i szlachtował na oślep.
- Wracaj skąd przyszedłeś. Idź do piachu gnido! Zasłużyłeś sobie! Zachciało ci się mojej gry!
Otrzeźwiał dopiero gdy po kolejnym uderzeniu nóż trafił w terakotę podłogi, a ostrze złamało się w połowie. Patrząc nic nie rozumiejącym wzrokiem na trzymany w ręku kikut nagle jakby utracił wszystkie siły. Jego ciało owładnęła niemoc. Opadł na zwłoki Maksa. Nie był w stanie się podnieść, ani wykonać żadnego ruchu. Dyszał ciężko by po chwili zapaść w nerwowy, spazmatyczny sen.

Obudził się w środku nocy. Było mu niewygodnie. Leżał w dziwnej, skręconej pozycji na czymś, co w żaden sposób nie przypominało materaca. Czuł, że cały unurzany jest w lepkiej mazi. Nie rozumiał dlaczego. Otworzył oczy. Widząc pobojowisko w świetle wciąż zapalonej lampy zerwał się z podłogi. W pierwszej chwili z przerażenia chciał krzyczeć, ale głos uwiązł mu w gardle. Powoli wracała pamięć tego, co stało się przed kilkoma godzinami. Zaczął drżeć na całym ciele.
- Co ja zrobiłem, o kurwa, co ja zrobiłem! Nie, to niemożliwe! powtarzał bez końca.
Nie mógł uwierzyć w to, co widział. A jednak wiedział, że to właśnie on jest sprawcą jatki. Zdruzgotany i bezwolny znów opadł na podłogę. Położył się na boku, podkulił kolana, objął je rękoma i zastygł w pozycji embrionalnej. Leżał tak bez woli życia kwiląc z cicha. Chciał umrzeć. Już, natychmiast. Czekał aż przyjdzie policja, zakuje go w kajdanki i skaże na szafot. Ale minuty mijały, a ani policja, ani śmierć nie nadchodziły. Po godzinie ocknął się ponownie. Powoli wracała jasność myślenia. Przypomniał sobie, że na szafot nie ma co liczyć, bo kary śmierci w kraju dawno nie było. Perspektywa spędzenia reszty życia wśród kryminalistów podziałała trzeźwiąco.
- Muszę coś zrobić. Nie, nie dam się zamknąć - pomyślał.
Usiadł na krześle, na którym jeszcze kilka godzin temu siedział Maks przesłuchując go na okoliczność hasła do komputera. Powoli zaczynał myśleć analitycznie. Maks powiedział, że nikt go nie widział. Z pamięci wygrzebał obraz jaki zobaczył ułamek sekundy przed uderzeniem drzwi - postać stojąca przed nimi była zakapturzona tak, że nie było widać ani skrawka twarzy. A więc o obecności Maksa w jego mieszkaniu najpewniej rzeczywiście nikt nie miał pojęcia. Jeśli więc tylko zdoła w jakiś sposób pozbyć się ciała, to może ujdzie mu to na sucho?

Problem stanowiła Malena. Maks na pewno działał w porozumieniu z nią. Na pewno wiedziała więc, że pojechał do mnie, jednak czy mogła zrobić z tej wiedzy użytek? Roztrząsając te kwestie postanowił zacząć od sprawdzenia, kiedy oboje kontaktowali się ze sobą. Obmacał zwłoki Maksa w poszukiwaniu komórki. Znalazł ją w tylnej kieszeni spodni, oczyścił ze śladów krwi i włączył wyświetlacz. Na pasku stanu zobaczył nieodebrane połączenia oraz ikonę wskazującą na to, że dzwonek był wyciszony. To dlatego niczego nie słyszał. Chciał sprawdzić kto dzwonił, ale okazało się, że do tego trzeba było wpisać hasło - po Maksie można się było tego spodziewać. A więc nic z tego, nie dowie się czy to dzwoniła właśnie Malena. Zmarkotniał, bo sprawa wyglądała beznadziejnie. Nie znał się na łamaniu haseł. Jednak nagle, tknięty nową myślą zaczął wpisywać: T w a r d y. Tej pamiętnej nocy, kiedy jeden jedyny raz Maks rozkleił się ukazując cząstkę swojego wnętrza, powtarzał pseudonim swojego kumpla tyle razy we wszystkich odmianach, że jeśli warto było czegokolwiek spróbować, to właśnie tego słowa. Palec Roberta zastygł jakby nie mając odwagi nacisnąć Enter. Wiedział, że jest to jedyna i ostatnia szansa. Jeśli się nie uda, to nie będzie miał pomysłu na kolejną próbę. Wahał się jeszcze przez chwilę i wreszcie nacisnął jednocześnie zamykając oczy. Otworzył je dopiero po kilku sekundach. Jeeeest!!! Hasło było poprawne! Zawartość smartfona Maksa stała przed nim otworem.
Przejrzał połączenia. Było sześć nieodebranych od Maleny. Wszystkie między dwudziestą drugą, a dwudziestą trzecią. Pomyślał chwilę starając się przypomnieć sobie kiedy Maks pojawił się u niego. Musiało być koło w pół do ósmej wieczorem, bo nieco wcześniej w TVN leciały Fakty. A więc wszystko się zgadza. Zaczęła dzwonić wtedy, gdy Maks powinien był już dawno wracać, a mimo to sam z nią się nie skontaktował. Kurwa mać! Czyli ona wie! Zrobiło mu się gorąco. Po chwili znów zaczął gorączkowo myśleć. Poprzednie połączenie z Maksem było dopiero dzień wcześniej. A więc pewnie ostatni raz rozmawiała z nim w pracy. W związku z tym nie może mieć pewności, że Maks rzeczywiście do niego dotarł. Gdyby więc nawet chciała, to nie może niczego udowodnić. Ponadto przecież nie będzie jej zależało na ujawnianiu tego, skąd w ogóle wie o wieczornej wizycie Maksa. Jeśli dodatkowo jutro, jakby nic się nie wydarzyło ponagli ją w kwestii okupu, to z pewnością w głowie będzie miała mętlik i nie zgłosi niczego na policję. Co więcej, nie mając wsparcia ze strony tego skurwiela, łatwiej zgodzi się zapłacić haracz. Ta ostatnia myśl spodobała mu się najbardziej i dodała chęci do działania.

Trzeba usunąć to ścierwo pomyślał patrząc na zwłoki Maksa. Szczęśliwie gdy kupował mieszkanie matka nakłoniła go do położenia na podłodze terakoty zamiast klepki, czy desek lub paneli. Miało to ułatwić utrzymanie czystości. Srał na czystość, ale skoro matka dokładała do mieszkania sto pięćdziesiąt tysięcy, to nie zamierzał z nią dyskutować. Teraz miało okazać się to zbawienne - w ceramikę nic nie wsiąkało. Mamusia byłaby zadowolona, pomyślał uśmiechając się krzywo i postanowił zabrać się za robotę.

Dyskretne wyniesienie ciała w całości nie wchodziło w rachubę. Należało je poćwiartować. Chwilę zastanawiał się, czy nie zrobić tego w wannie, ale ostatecznie doszedł do wniosku, że przeciąganie trupa przez całe mieszkanie mija się z celem. Podłoga dużego pokoju i tak była unurzana we krwi, tymczasem przeciągając ciało rozwlekłby tylko posokę po całym mieszkaniu. A więc będę kroił go tam, gdzie teraz leży, postanowił.

Pokrzepiony tym, że udało mu się podjąć jakąś decyzję poszedł do kuchni w poszukiwaniu odpowiednich narzędzi. Przejrzał zawartość wszystkich szafek i starannie ułożył wybrane sztuki na blacie: duży ząbkowany nóż do chleba, tasak do mięsa, nożyczki do drobiu i dwa mniejsze nożyki niewiadomego przeznaczenia. Chwilę kontemplował tę kolekcję, po czym najwyraźniej niezadowolony pomaszerował do przedpokoju. W szafie stała skrzynka z nigdy nie wykorzystywanymi narzędziami – jedyny spadek po ojcu, który w odróżnieniu od Roberta miał smykałkę do majsterkowania. Wyciągnął z niej piłkę do metalu i drugą prawdopodobnie do drewna. Po chwili namysłu dołożył też sporej wielkości obcęgi i młotek. Dłuższą chwilę zastanawiał się nad wiertarką, ale ostatecznie odłożył ją na miejsce. Uzbrojony w ten arsenał wrócił do dużego pokoju. Przezornie ściągnął rękawiczki z rąk Maksa i założył je sam – ostrożności nigdy za wiele, pomyślał i ruszył do pracy. Była już trzecia w nocy, a przed świtem chciał mieć robotę za sobą. Wkrótce stało się jasne, że nie uda mu się tak szybko uporać z zadaniem. Maks po śmieci okazał się draniem nie mniejszym niż za życia i nie poddawał się ćwiartowaniu. Do szóstej nad ranem udało się odseparować tylko obie ręce i głowę. Jako dodatkowy sukces Robert zapisał sobie oderwanie przy pomocy obcęgów wszystkich palców i wyłamanie większości zębów, które postanowił spalić w piecu na działce swojej mamy. Wiedział, że identyfikacji zwłok najczęściej dokonuje się po odciskach palców lub uzębieniu, dlatego zdecydował się zutylizować je doszczętnie, podczas gdy większe, a przez to trudniejsze do spopielenia fragmenty zamierzał zatopić. Dla uniemożliwienia ustalenia tożsamości ofiary pozostawało jeszcze zrobić coś z twarzą. Doskonała do tego celu wydała mu się odłożona wcześniej wiertarka, jednak posłużenie się nią postanowił przesunąć w czasie na później. Wiercenie w środku nocy nieuchronnie skończyłoby się obudzeniem Henryki - mieszkającej naprzeciwko starej panny o wyjątkowo wrednym charakterze i mimo swoich ponad siedemdziesięciu lat nad wyraz czułym słuchu. Ta stara zołza na pewno nie przepuściłaby takiej okazji. Najpierw zaczęłaby walić pięścią w jego drzwi budząc przy okazji pozostałych sąsiadów, a potem z całkowitą pewnością złożyłaby skargę w administracji. Tego akurat zupełnie nie potrzebował.
Pozostawało więc wrócić do nóg, które wciąż połączone były z kadłubem tułowia. Jakieś pół godziny wcześniej zabrał się za odczłonkowanie lewej z nich przy pomocy piłki do drewna, ale póki co jego usiłowania spełzły prawie na niczym. Staw biodrowy nie poddawał się. Tylko brunatna breja wokół powiększała swoje rozmiary ryzykownie zbliżając się do kanapy. Umył więc ręce i odsunął kanapę na bezpieczną odległość. Postanowił chwilę odpocząć.
Od dłuższego czasu działał jak dobrze naoliwiona maszyna. Przerażenie, które pojawiło się zaraz po uświadomieniu sobie, że zabił człowieka dawno ustąpiło koncentracji na działaniu. Jego umysł był teraz całkowicie wolny od rozterek moralnych. Absorbowały go wyłącznie szczegóły techniczne: jak skutecznie odciąć poszczególne członki, w co następnie je zapakować, jak usunąć krew z podłogi i czy wlanie jej do toalety jest dla niego bezpieczne.
Tak więc w przerwie, jaką sobie zrobił z całkowitym spokojem przygotował kanapki z szynką, które popił mocną, bardzo słodką czarną kawą. Potrzebował kofeiny i cukru, bo zaczynał być śpiący, a przed wciąż nim było jeszcze sporo pracy.
Nagle zelektryzował go dźwięk dzwonka do drzwi. Policja?! Pomyślał ze strachem i zaczął drżeć na całym ciele. W jednej chwili opuścił go cały spokój, a niedawne strachy wróciły. Nie wydając żadnego odgłosu ostrożnie podszedł do drzwi i spojrzał przez wizjer. Przed nim stała Henryka. Czego chce ta starucha?! Przecież nawet nie włączyłem jeszcze wiertarki! chciał krzyknąć, ale opanował się. Stał w całkowitym bezruchu nie wiedząc, co robić. Czekał aż sobie pójdzie. Zamiast tego usłyszał ponowny, wdzierający się w uszy jazgot dzwonka, a zaraz po nim walnięcie w drzwi i gderliwe:
- Panie Robercie, niech pan otworzy! Co pan robił w nocy? Nie mogłam zasnąć. Gdyby nie biodro, które mnie bolało dawno bym do pana przyszła. A pół nocy nie spałam! To jest nie do wytrzymania!
Nie odzywał się.
- Niech pan nie udaje. Wiem, że jest pan za drzwiami.
Uduszę cię, ty stara jędzo! Pomyślał z wściekłością ale wciąż milczał licząc na to, że baba jednak wróci do siebie. Nic z tego. Ponowne, następujące jedno po drugim brzęknięcia dzwonka przeplatane głuchymi walnięciami ręką w drzwi odebrały na to nadzieję.
Musiał natychmiast coś zrobić. Jeśli nie otworzy, to ta Baba Jaga postawi na nogi cały blok.
- Zaraz. Muszę się ubrać – mruknął i poszedł zdjąć ubrudzone krwią spodnie i koszulę. Przebrał się, zamknął drzwi do pokoju i przekręcił zamek.
- Słucham panią, pani Henryko. Co się stało?
- Jak to, co się stało? Dobrze pan wie! Pół nocy pan coś robił, szurał, piłował, przesuwał coś! To jest nie do pomyślenia! Takie rzeczy proszę robić w dzień. Tak nie może być! Niech pan mnie wpuści! Sama zobaczę i zgłoszę do administracji!
Co za wstrętna stara prukwa! Jak ona mogła to wszystko słyszeć? Babsko musi mieć nadwrażliwość słuchową! Nie zamierzał jej wpuścić, ale dla załagodzenia sytuacji uchylił drzwi nieco bardziej.
- Nie przesadza pani trochę? Przecież nie włączałem muzyki ani telewizora. Robiłem tylko trochę porządków, ale starałem się być cicho.
- Porządki? - zdziwiona zaskrzypiała Henryka - Ładne mi porządki!
Wykrzyknęła pokazując na podłogę, która aż lepiła się od brudu, a miejscami widać było odciski butów, którymi wcześniej musiał wdepnąć w posokę Maksa.
Cholera! - zaklął w myślach odwracając wzrok. Strzał z porządkami był trochę nieprzemyślany. Oby tylko nie domyśliła się, czym zrobione są te ślady. Zanim jednak zdążył wymyślić dobre wyjaśnienie usłyszał krzyk:
- A co to jest?!!!
- O kurwa! - wyrwało mu się półgłosem. Henryka oskarżycielskim gestem wskazywała na leżącą za szafką na buty pozbawioną końcowych paliczków prawą rękę Maksa. Zapomniał, że przyniósł ją do przedpokoju, żeby dobrać odpowiednią wielkość plastikowego worka, których kolekcję przechowywał właśnie w szafce na buty.
- Co to jest???!!! darła się w niebogłosy Henryka.
Natychmiast muszę ją uciszyć, gorączkowo myślał Robert. Nie mógł czekać dłużej, musiał działać. Lewą ręką złapał ją za włosy, a prawą zablokował usta. Wciągnął do przedpokoju i zatrzasnął drzwi wejściowe.
- Siedź cicho, stara kurwo! - syknął. Jednak Henryka mimo swoich ponad siedemdziesięciu lat nie zamierzała się poddać. Wierzgała na wszystkie strony wydając z siebie rozpaczliwe piski.
- No, to doigrałaś się larwo – pomyślał - Nie mam innego wyjścia, sorry. Trzeba było nie wpierdalać się do mnie.
Trzymającą włosy ręką odciągnął głowę do tyłu, po czym, nie przestając blokować ust drugą, odepchnął się nogą od ściany za plecami i jednym silnym ruchem runął wraz z Henryką przed siebie. Uderzenie głowy o metalową framugę drzwi pozbawiło ją przytomności. Bezwładnie opadła na posadzkę. Robert dyszał ciężko. Kiedy wreszcie doszedł do siebie zaczął się zastanawiać. Czy ona jeszcze żyje? Po krótkich oględzinach wszelkie wątpliwości zostały rozwiane. W czaszce Henryki ziało głębokie wgłębienie po zderzeniu z kantem framugi, z jego środka sączył się jakiś dziwny płyn, a pozbawione wyrazu oczy patrzyły w nicość. Nie słyszał, ani nie czuł oddechu. Dla pewności dotknął palcem gałki ocznej – nie było żadnej reakcji. Odetchnął z ulgą. Przynajmniej z nią poszło gładko.
Jednak nie było powodów do zadowolenia - problem się nawarstwiał. Zamiast jednego, miał teraz dwa trupy do zutylizowania.
O dziwo okazało się to mniej kłopotliwe, niż przypuszczał. Mając za sobą krojenie Maksa poczuł się jak doświadczony rzeźnik. Ponadto za ścianą nie było już Henryki z wiecznie nastawionymi radarami nadwrażliwych uszu, a co więcej wstawał nowy dzień - dochodziła już siódma rano. Bez obawy użył więc piłek, wiertarki, obcęgów oraz młotka i uporał się z kawałkowaniem obu ciał do godziny dziesiątej. Ponownie zaczynał opadać z sił, więc przegrzebał lodówkę w poszukiwaniu Red Bulla, a nie znalazłszy ani jednej puszki powtórnie zaaplikował sobie smolistą kawę. Przez następną godzinę pakował członki do plastikowych worków i owijał je taśmą klejącą. Na szczęście na ostatnie urodziny koledzy z pracy sprezentowali mu w ramach dowcipu pięć rolek silvertape. Były one złośliwą aluzją do MacGyvera, którym zostać, mający dwie lewe ręce Robert z pewnością nie miał najmniejszych szans. Teraz jednak urodzinowe taśmy przydały się, jak znalazł. Stworzył w sumie ponad dziesięć różnej wielkości pakunków. Nie chciał wynosić całej tej kolekcji jednego dnia, by nie wzbudzić podejrzeń sąsiadów. Musiał więc jakoś je przechować tak, by nie zaczęły śmierdzieć. Byłby z tym spory kłopot, gdyby nie to, że znów z pomocą przyszła przezorność mamusi. Pamiętała ona czasy kryzysu lat osiemdziesiątych i w trakcie projektowania kuchni kazała mu przewidzieć w niej miejsce na wielką, jednokomorową zamrażarkę z otwieraną od góry klapą. Sama mu ją kupiła, a Robert miał w niej przechowywać zapasy na czarną godzinę. Zamrażarka wkurwiała go okrutnie, bo zajmowała miejsce w kuchni, a i tak nigdy z niej nie korzystał. Nawet nie włączał jej do prądu. Jednak teraz miała okazać się zbawieniem. Przezornie uruchomił ją jeszcze w trakcie ćwiartowania Maksa i kiedy przyszła pora na rozlokowanie pakunków, w jej środku była już temperatura ujemna. Pomyślał o zamrażarce, terakocie w pokoju i narzędziach ojca i z uśmiechem zanucił „Przecież was kocham moi rodzice”. Po kilku chwilach wszystkie pakunki chłodziły się w zamrażarce, a jemu pozostało tylko sprzątanie pobojowiska. Zajęło mu to kolejną godzinę. Na koniec przypomniał sobie o mailu do Maleny, więc uruchomił laptopa i wysłał wiadomość domagając się decyzji do godziny dwudziestej. Wreszcie śmiertelnie zmęczony zrzucił z siebie całe ubranie, zapakował je do pralki wraz ze spodniami i koszulą zdjętymi wcześniej na okoliczność przybycia Henryki. Włączył program na 90 stopni i powlókł się do łazienki. Po kwadransie zmywszy z siebie cały brud mijających kilkunastu godzin z trudem dotarł do łóżka i zapadł w głęboki, zasłużony sen utrudzonego człowieka pracy.

Obudził się w południe następnego dnia. Spojrzał na zegarek i nie mógł uwierzyć, że przespał ponad dobę. Czuł się doskonale. Był świeży i wypoczęty. Nie wstając z łóżka otworzył laptopa i odczytał maila od Maleny. Prosiła o kolejne dwa dni na zebranie pieniędzy. Musiała poczuć się mocno zagubiona po tym, jak Maks nie wrócił do pracy i nie dał znaku życia, pomyślał z satysfakcją. Teraz, kiedy nie było tego skurwiela mógł pozwolić sobie na opóźnienie, więc łaskawie zgodził się. Potem jeszcze raz próbowała grać na zwłokę, ale wtedy zaczął przyciskać ją do muru grożąc, że jeśli natychmiast nie dostanie pieniędzy, to zacznie domagać się pierwotnej sumy. Wtedy ustąpiła. Następnego dnia odebrał torbę z dwustu tysiącami złotych, a w ciągu kolejnych dwóch tygodni spalił na popiół palce i zęby oraz pozbył się pozostałych pakunków z zamrażarki wrzucając je z różnych mostów do Wisły. Ostatni z nich zawierający prawą rękę Maksa znalazł swe miejsce na dnie rzeki jedenastego listopada. Specjalnie czekał na ten dzień, który symbolicznie miał oznaczać jego własny dzień odzyskania niepodległości. Dzień odcięcia się od ponurej przeszłości w banku i rozpoczęcia nowego etapu życia. Ze dwustu tysiącami w kieszeni, które pozwolą mu na spłacenie kredytu i dokończenie projektu gry. Bez wrednej staruchy za ścianą urządzającej karczemne awantury za wieczorne słuchanie muzyki i oglądanie telewizji. Naprawdę wychodził na prostą, a świat ponownie uśmiechał się do niego.

Autor: Tomek Nitka

Opowiadanie pierwotnie (lipiec 2016) zamieściłem pod loginem Donald Kikoder na portalu http://www.portal-pisarski.pl.