6. Wypadek Herberta Nitscha
Dodane przez nitas dnia 25 czerwca 2013
Wypadek

6 czerwca 2012 roku Herbert Nitsch wynurza się ze swojego kolejnego, rekordowego nurkowania. Na jednym oddechu osiąga prawie 250 metrów! Nigdy wcześniej nikt nie próbował nawet zbliżyć się do takiej głębokości. Niestety, do powierzchni Herbert dociera w złym stanie. Pomocy muszą udzielić mu safety divers. Po wynurzeniu jest wyraźnie zdezorientowany, z nosa cieknie mu krew. Nie tak miało to wyglądać. W ekspresowym tempie łódź motorowa dostarcza go do brzegu, a następnie helikopterem zostaje przewieziony do komory dekompresyjnej i … zapada śmiertelna cisza w eterze. Poza udostępnionym na drugi dzień po wypadku, oficjalnym „press release”, które zawiera tylko bla, bla z którego absolutnie nic nie wynika, mamy zero informacji o jego aktualnym stanie i przebiegu samego nurkowania. Nie wiemy nawet, czy asysta safeties oznacza, że Herbert był pod wodą nieprzytomny, czy tylko wymagał niewielkiej pomocy. W środowisku freediverów na całym świecie narasta niepokój, tymczasem cisza medialna przedłuża się o kolejne dni, tygodnie i miesiące. Po czymś takim można spodziewać się najgorszego.

Herbert

Kim właściwie jest Herbert Nitsch? „The deepest man on Earth” – od 2007 roku tj. od nurkowania na 214 metrów do niego należy ten zaszczytny tytuł. Nikt na jednym oddechu nie był pod wodą głębiej niż on. To bez wątpienia najbardziej utytułowany freediver w historii. Ma na swoim koncie ponad trzydzieści rekordów świata. To więcej niż Umberto Pelizzari i Pipin Ferreras razem wzięci lub razem wzięci Jacques Mayol i Enzo Maiorca. Od ponad dziesięciu lat jest wciąż na topie. Zaczyna w 2001 roku rekordem świata w DNF (pływanie na odległość bez płetw). W roku 2002 na Ibizie jako pierwszy w historii freediver bije rekord globu w stałym balaście nie w drodze tzw. indywidualnej próby, a na normalnych zawodach. Niewtajemniczonym wyjaśniam tylko, że jest to bez porównania trudniejsze. W roku 2009 znów na zawodach podejmuje się zadania wręcz niemożliwego. Rekord świata w stałym balaście wynosi wówczas 114 metrów i należy do nikogo innego, jak do samego Nitscha. Ostatniego dnia zawodów wszyscy spodziewają się z jego strony próby poprawienia tego wyniku na 115 lub 116 metrów. Tymczasem Herbert deklaruje … równe 120 metrów! Cały nurkowy świat przeciera oczy ze zdumienia i nomen omen, wstrzymuje oddech! Nikt, nigdy wcześniej w tej dyscyplinie nie odważył się dodać aż sześciu metrów do istniejącego rekordu. A Herbert … wraca z tej głębokości z uśmiechem na ustach! Żeby uzupełnić dodam, że jest on jedynym nurkiem w historii, który zdołał ustanowić rekordy świata we wszystkich ośmiu istniejących dyscyplinach freedivingu. Po takim resume można by spodziewać się, że jego posiadacz urodził się i spędza całe życie nad morzem prawie nie wychodząc z wody, gdy tymczasem Herbert jest … Austriakiem, a dokładnie mieszkańcem położonego w samym środku suchego lądu Wiednia. Profesja jaką uprawia, to odległe od nurkowania pilotowanie samolotów, skąd zresztą bierze się jego nurkowy pseudonim „Flying Fish”. Jednak mało kto go używa. W środowisku mówi się o nim po prostu „Herbert” lub jeszcze krócej „Herb”. Nie trzeba dodawać „Nitsch”, wiadomo, że „Herbert” jest tylko jeden.

6 marca 2013
Upływają kolejne miesiące od fatalnego zanurzenia. Ten początkowo najgorętszy w środowisku freediverów temat od dłuższego czasu powoli zanika. W połowie 2012 roku spekulacjom na temat przyczyn wypadku, przebiegu nurkowania i stanu poszkodowanego nie było końca. Potrzeba informacji była i jest wciąż wielka, ale brak jakiejkolwiek reakcji ze strony samego Herberta, jak i organizatorów tego nurkowania robi swoje. Świat zdaje się powoli zapominać o wypadku. Od czasu do czasu na forum Deeperblue, głównym miejscu wymiany informacji freediverów z całego świata, pojawiają się jeszcze posty w rodzaju „Where is Herbert?” ale dzieje się to z coraz mniejszą częstotliwością. Nadzieja umiera ostatnia, ale po dziewięciu miesiącach absolutnej ciszy trudno się dziwić, że do głowy przychodzą i takie myśli, że stało się coś naprawdę bardzo złego, a sam Herbert może jest już tylko warzywem?

Tymczasem przychodzi 6 marca 2013 roku. Chyba nikt nie spodziewa się niczego szczególnego po tym dniu, w którym upływa równe dziewięć miesięcy od wypadku. Tymczasem ... właśnie wtedy rozpoczyna się ofensywa medialna! Wywiady w austriackich derStandard.at i krone.at, wywiad w Red Bulletin - internetowym magazynie Red Bula, 60 minutowy program w telewizji CBS. A najważniejsza wiadomość jest taka, że Herbert żyje i ma się (w miarę) dobrze!!!

Herbert - stan obecny
No, powiedzmy sobie szczerze, raczej „w miarę”, niż „całkiem” dobrze. To nurkowanie bardzo poważnie odbiło się na jego zdrowiu. Objawy były (i wciąż są) podobne do skutków wielokrotnego udaru mózgu. Upośledzeniu uległy pamięć, ośrodek mowy, połączenia nerwowe. Herbert ma trudności z wypowiadaniem się (o dziwo łatwiej idzie mu porozumiewanie się po angielsku niż w rodzimym języku niemieckim). Póki mówi powoli wszystko jest w porządku, ale gdy próbuje przyśpieszyć lub używać bardziej skomplikowanych słów w jego głosie pojawia się bełkotanie. Jego pamięć działa wybiórczo. Zapomniał imion prawie wszystkich znanych mu przed wypadkiem osób, a zdarzyło mu się nawet pytać swej byłej dziewczyny, czy w ogóle się znają. Czasem ma trudności z odnalezieniem najprostszych słów jak na przykład „drzewo”. Sam stwierdza, że te wszystkie brakujące informacje tkwią gdzieś w zakamarkach jego umysłu, ale czasem w żaden sposób nie potrafi do nich dotrzeć. Pamięć krótkoterminowa też potrafi płatać mu figle - gdy zadaje mu się dwuczłonowe pytanie najpewniej zdoła odpowiedzieć tylko na jedną jego część, bo o drugiej zapomni. Na szczęście, choć z ww. powodów dla rozmówcy może wydawać się inaczej, jego osobowość nie uległa zmianie. Wewnętrznie jest wciąż tym samym Herbertem Nitschem, co przed wypadkiem. Płaty czołowe mózgu, gdzie zlokalizowane są między innymi obszary odpowiedzialne za osobowość nie zostały dotknięte uszkodzeniami.

Oprócz neurologicznych problemów związanych z pamięcią i wypowiadaniem się są również konsekwencje dla układu ruchowego. Obecnie, po miesiącach rehabilitacji Herbert porusza się już o własnych siłach i nie używa wózka inwalidzkiego ani kul, co jednak nie oznacza, że jest w pełni sprawny. W wywiadzie dla Red Bulletin mówi, że wciąż ma problemy z równowagą. Jak sam żartuje, gdy próbuje biec przypomina to skrzyżowanie gęsiego chodu z Lambadą. Nie do końca panuje zwłaszcza nad prawą połową ciała. Czasem powłóczy prawą nogą, a jego prawa ręka wciąż drży i nalanie przy jej pomocy wody na herbatę niechybnie skończyłoby się katastrofą. Pisanie (Herbert jest praworęczny) w ogóle nie wchodzi w rachubę. Próby podpisania się dają efekty wręcz komiczne, dlatego musiał opanować tę umiejętność ręką lewą.

Jak widać sytuacja jest poważna, ale i tak teraz jest bez porównania lepiej niż bezpośrednio po wypadku. Wtedy lekarze nie zastanawiali się nad tym czy Herbert będzie zdolny do samodzielnego życia lub chodzenia o własnych siłach, ani tym bardziej czy kiedykolwiek w pełni wyzdrowieje. Pytanie dotyczyło tego, czy w ogóle przeżyje. Długi czas pozostawał w sztucznej śpiączce. Początki były bardzo trudne, zarówno fizycznie jak i psychicznie. Niecierpliwość, desperacja, brak akceptacji dla stanu, w którym utraciło się kontrolę zarówno nad swoim umysłem, jak i ciałem, były jego udziałem. Pojawiały się nawet myśli samobójcze. Ogólny stan był naprawdę bardzo poważny. Jednak teraz najgorsze jest już za nim. Rehabilitacja, której jak sam mówi poddaje się w cyklu 24/7 daje rezultaty. Na mówienie o powrocie do pełnej sprawności na razie jest zbyt wcześnie, ale są na nią nadzieje. Zwłaszcza widząc determinację i konsekwencję Herberta można wierzyć w to, że kolejne lata, a może miesiące do niej doprowadzą.

Co właściwie się stało?
Odpowiedź na to akurat pytanie wydaje się jednoznaczna. Wszystko wskazuje na to, że bezpośrednią przyczyną zaburzeń neurologicznych Herberta jest choroba dekompresyjna, a konkretnie mózgowe zatory tętnicze, do których doszło z powodu zbyt szybkiego wynurzenia. Mimo, że pod wodą freediverzy nie oddychają sprężonymi mieszankami, to w nurkowaniach na tak duże głębokości jest to problem, który trzeba brać pod uwagę. Czy więc Herbert zlekceważył tę kwestię? Absolutnie nie! Bezpieczeństwo, w tym związane z unikaniem DCS zawsze stało u niego na pierwszym miejscu. Można powiedzieć, że wręcz obsesyjnie. Dlatego scenariusz nurkowania zakładał, że przebiegnie ono podobnie do zanurzenia z 2007 roku, kiedy Herbert ustanowił rekord świata schodząc na głębokość 214 metrów. Wtedy procedura dekompresyjna składała się z trzech punktów:
1. Wynurzenie rozpoczęło się oczywiście przy użyciu windy w bardzo szybkim tempie (ok. 4 m/s), jednak po osiągnięciu głębokości około 55 metrów winda zwolniła i dalszą drogę ku powierzchni Herbert odbył z prędkością wynurzenia poniżej 1 m/s.
2. Po dotarciu na głębokość 10 metrów winda zatrzymała się, a Herbert całkowicie odłączył się od niej i wykonał „przystanek dekompresyjny” tj. pokonywał ten ostatni pozostający do powierzchni odcinek mniej więcej jedną pełną minutę.
3. Po wynurzeniu i wykonaniu protokołu powierzchniowego, niezbędnego by rekord został oficjalnie ratyfikowany, zanurzył się ponownie na głębokość 9 metrów, by przez 15 minut kontynuować dekompresję oddychając czystym tlenem z butli.
Wtedy ta procedura zakończyła się pełnym sukcesem – Herbert nie miał jakichkolwiek objawów DCS.

Co więc stało się tym razem? Rzecz w tym, że dwa pierwsze z ww. punktów procedury dekompresyjnej nie zostały zrealizowane. Na 50 metrach (wg innych źródeł nieco głębiej) Herbert miał wysiąść z windy, by dalszą drogę ku powierzchni odbywać w wolniejszym tempie, jednak nie zrobił tego. Z astronomiczną prędkością dojechał przyczepiony do windy na głębokość 10 metrów, gdzie ta zatrzymała się automatycznie. Tu safety divers stwierdzili, że Herbert jest nieprzytomny. W tej sytuacji nie można było wykonać „przystanku dekompresyjnego” i dlatego został on wyciągnięty na powierzchnię niezwłocznie. Kiedy odzyskał przytomność, wówczas wciąż nie do końca będąc świadomym tego, co się dzieje, działając wyłącznie w oparciu o wypracowane odruchy, złapał za automat oddechowy z czystym tlenem i zszedł z nim na kilka metrów, by zrealizować przynajmniej ostatni punkt procedury dekompresyjnej. Jednak to nie okazało się wystarczające by uniknąć konsekwencji w postaci DCS.

Sprawa wydaje się więc dość prosta, poza jednym. Dlaczego w drodze powrotnej Herbert nie zwolnił? Wiemy, że na 10 metrach, gdzie znaleźli go safety divers był nieprzytomny. Jednak, żeby przyczyną za zignorowanie potrzeby zmniejszenia prędkości wynurzania obarczać tę utratę przytomności, musiałaby ona nastąpić poniżej 50 metra, a więc bardzo głęboko. Wiadomo, że w każdym nurkowaniu z zatrzymanym oddechem należy liczyć się z Shallow Water Blackout. Jednak przy SWB omdlenie spotyka nurka na „płytkiej wodzie” tj. na ostatnich kilku, kilkunastu, może dwudziestu kilku metrach kiedy płuca gwałtownie rozprężają się, ciśnienie parcjalne resztek znajdującego się w nich tlenu dramatycznie spada, a krew przepływająca przez pęcherzyki płucne zaczyna być niewystarczająco zaopatrywana w tlen. Prowadzi to do hipoksji (niedotlenienia) mózgu i w konsekwencji blackoutu. Gdyby więc Herberta dopadł właśnie SWB, to musiałoby to mieć miejsce w miarę płytko (nb. wtedy zabrakłoby tylko drugiego punktu dekompresji i prawdopodobnie konsekwencje zdrowotne nie byłyby aż tak poważne). Tymczasem po wielokrotnych analizach nagrań wideo utrwalonych w czasie nurkowania oraz tego, co udało się odtworzyć z pamięci Herberta jednoznaczny wniosek jest taki, że stracił on przytomność nie pod koniec, a w środkowej fazie wynurzenia będąc około 100 metrów poniżej powierzchni!

Zagadka blackoutu
To w oczywisty sposób wyjaśnia, dlaczego Herbert nie zwolnił prędkości wynurzenia, jednak natychmiast powstaje pytanie, co doprowadziło do blackoutu na aż tak dużej głębokości?! Stanowi to największą zagadkę tego nurkowania. Ciśnienie parcjalne tlenu w drogach oddechowych jest na 100 metrach tak wysokie, że na pierwszy rzut oka hipoksja wydaje się być całkowicie wykluczona. Jeśli więc nie ona, to co? Zdania są podzielone. Podobno lekarze Herberta uważają, że był to skutek już tam, głęboko manifestującego się DCS’u. On sam skłania się raczej ku temu, że przyczyną była silna narkoza azotowa.

Żadna z tych hipotez nie jest w stu procentach pewna.

Narkoza wydaje się, że powinna ustąpić po wynurzeniu do mniejszych głębokości (tak przynajmniej dzieje się w nurkowaniach z butlami). Spodziewać by się więc należało, że i narkotyczny blackout odpuści, co jednak nie miało miejsca.

Jeśli chodzi o DCS, to tym razem Herbert dotarł do głębokości prawie 250 metrów. Blackout wystąpił na 100 metrach, a więc po szybkim wynurzeniu się o ok. 150 metrów (czemu towarzyszył spadek ciśnienia o 15 atmosfer). Czy mogło to wywołać chorobę dekompresyjną na tyle silną, że aż skutkującą utratą przytomności? W tym momencie na myśl przychodzi porównanie z nurkowaniem z 2007 roku. Wtedy Herbert zatrzymał się na 214 metrach i wynurzył w tempie 4m/s do ca. 55 metra, gdzie winda zwolniła. Z dużą prędkością pokonał więc ok. 160 metrów (spadek ciśnienia o 16 atmosfer), a wiec nawet nieco więcej niż w roku 2012. Co więcej wynurzenie miało miejsce do mniejszej głębokości, więc relatywny spadek ciśnienia (i odpowiadający mu wzrost objętości ewentualnych mikropęcherzyków azotu) był większy niż tym razem, co powinno oznaczać większe ryzyko DCS i ewentualnego blackoutu nim spowodowanego. Mimo to w roku 2007 do blackoutu nie doszło, a co więcej nie było żadnych konsekwencji o charakterze choroby dekompresyjnej. Oczywiście nie oznacza to, że pięć lat później nie mogło być inaczej, w końcu sam Herbert był o 5 lat starszy, jednak każe to patrzeć z rezerwą na sugestie lekarzy upatrujących przyczyny blackoutu w DCS.

Szczerze mówiąc prawdopodobnie nigdy nie uda się rozstrzygnąć tej kwestii w stu procentach. Jest jednak jeszcze jedna hipoteza, którą warto wziąć pod uwagę.

Kolaps pęcherzyków płucnych u delfinów
Z badań uczonych wiadomo, że u głęboko nurkujących ssaków w pewnym momencie dochodzi do kolapsu pęcherzyków płucnych. W miarę zanurzania się i wzrostu ciśnienia zewnętrznego pęcherzyki kompresują się, a powietrze uchodzi z nich do dróg oddechowych (oskrzeli, tchawicy, gardła, przewodów nosowych, zatok), które są sztywne i kompresji się nie poddają lub poddają w dużo mniejszym stopniu. Wreszcie pęcherzyki są tak skompresowane, że dochodzi do ich zapadnięcia się lub inaczej mówiąc sklejenia. U delfinów butlonosych dzieje się tak mniej więcej na głębokości 70 metrów. Jest to bardzo korzystne z punktu widzenia ograniczenia ryzyka choroby dekompresyjnej, gdyż po sklejeniu pęcherzyków azot nie ma już możliwości dostania się do krwioobiegu. Oczywiście to samo dotyczy wszelkich innych gazów, w szczególności tlenu. Może więc pojawić się pytanie, czy nie grozi to delfinowi blackoutem z powodu hipoksji, bo krew nie będzie dłużej (przynajmniej do czasu powrotu na mniejszą głębokość i rozklejenia pęcherzyków) wzbogacana w tlen znajdujący się w płucach. O to jednak zupełnie nie musimy się martwić, bo wszystkie głęboko nurkujące ssaki polegają na zupełnie inaczej zlokalizowanych zapasach tlenu, niż my, żyjący na suchym lądzie ludzie. Dla nich najważniejszy jest tlen zgromadzony w hemoglobinie krwi (tu mają go najwięcej) i mioglobinie mięśni. Zapasy znajdujące się w płucach mają dla nich małe znaczenie, ponadto często są one dodatkowo ograniczane, bo ssaki te nurkują po wykonaniu wydechu. Dzięki temu pozbywają się azotu, co oczywiście dodatkowo zmniejsza ryzyko DSC, nie mówiąc o innych korzyściach płynących z tego sposobu zanurzania się.

Teoria Fitz-Clarke’a
Można postawić pytanie, czy kolaps pęcherzyków nie może zachodzić również u ludzi, a jeśli tak, to na jakich głębokościach? W 2007 roku doktor John R. Fitz-Clarke, kanadyjski uczony zajmujący się fizjologią nurkowania na zatrzymanym oddechu opublikował pracę „Mechanics of airway and alveolar collapse in human breath-hold diving”. Przedstawił w niej wyniki symulacji komputerowej wykonanej z wykorzystaniem modelu matematycznego układu oddechowego człowieka nurkującego na zatrzymanym oddechu na wielkie głębokości. Z symulacji tej wynika, że już w okolicach niecałych 20 metrów pod powierzchnią pęcherzyki zaczynają się sklejać, a w miarę wzrostu głębokości procesowi temu ulegają coraz to kolejne ich grupy, by w okolicach 235 metrów doszło do całkowitego zapadnięcia się wszystkich pęcherzyków płucnych. Dwa lata później John R. Fitz-Clarke opublikował kolejną pracę na ten temat „Lung compression effects on gas exchange in human breath-hold diving”. Do modelu układu oddechowego dodał w niej model matematyczny układu krążenia i pokusił się o pewne rozważania, których część przedstawiam poniżej w największym skrócie.

Po sklejeniu się pęcherzyków stanie się to samo, o czym wspominałem w odniesieniu do delfinów – krew przepływająca przez płuca nie będzie wzbogacana w tlen. Dojdzie do wyrównania ciśnień parcjalnych tlenu w krwi tętniczej, ze średnim ciśnieniem parcjalnym tlenu w krwi żylnej. Jednocześnie tlen cały czas będzie metabolizowany, więc jego ciśnienie parcjalne we krwi będzie systematycznie spadać i to szybciej niż „normalnie” tj. szybciej niż w sytuacji gdy nurek znajduje się na mniejszej głębokości gdzie zapadnięcie pęcherzyków w ogóle nie ma miejsca lub dotyczy tylko części z nich. Po pewnym czasie tlenu we krwi będzie na tyle mało, że nie wystarczy go do utrzymania przytomności. Jeśli więc nurek odpowiednio szybko nie powróci na mniejszą głębokość, by „rozkleić” pęcherzyki, to … może dojść do blackoutu z powodu hipoksji! Mimo, że ciśnienie parcjalne tlenu w powietrzu zgromadzonym w drogach oddechowych będzie bardzo wysokie! Ten tlen będzie jednak zupełnie niedostępny dla krwi i tkanek. Przy czym bez żadnych wątpliwości u ludzi utrata przytomności z ww. powodu nastąpi znacznie szybciej niż u delfinów, bo nasze zapasy tlenu we krwi i mioglobinie są zdecydowanie uboższe niż u tych ostatnich.

Wyliczenia Fitz-Clarke’a wskazują na to, że ludzi problem ten powinien wystąpić przy nurkowaniach na nieco większe głębokości, niż osiągnięte przez Herberta 250 metrów, ale nie podważa to znaczenia tej hipotezy. Fitz-Clarke modelował „jakiś” układ oddechowy i „jakiś” układ krążenia. Aby obliczenia były bliższe temu, co wydarzyło się 6 czerwca 2012 roku, modelowane powinny być układy Herberta Nitscha. Pod uwagę powinno być też wzięte i to, że na głębokości około 16 metrów Herbert pozbył się ponad litra powietrza (co odpowiada ca. 3 litrom na powierzchni) wdmuchując je do tzw. Equex’a tj. butelki, z której następnie pobierał je w trakcie dalszego zanurzenia w celu wyrównywania ciśnienia w uchu środkowym. To zmniejszenie objętości gazu w układzie oddechowym mogło sprawić, że pęcherzyki zamknęły się wcześniej, niż normalnie. Ponadto trudno zakładać, że model matematyczny jest w stanie w 100% oddać przebieg procesów zachodzących w organizmie nurka, dlatego mimo rozbieżności ilościowych (stosunkowo niewielkich!), jakościowo model może w dalszym ciągu być poprawny. Jak by nie patrzeć podsuwa on odpowiedź na pytanie, dlaczego Herbert miał blackout i dlaczego wystąpił on tak głęboko.

Wiarygodność teorii Fitz-Clarke’a
Warto zwrócić uwagę na to, że model ten został przedstawiony nie po wypadku, ale na trzy lata wstecz. Trzeba zdawać sobie sprawę z tego, jak wielkie ma to znaczenie dla wiarygodności teorii. W świecie nauki czasem powstają teorie tworzone ad hoc. Ich celem jest wyjaśnienie wyniku pojedynczego eksperymentu, który akurat pozostaje w sprzeczności z teorią obowiązującą, i którego nie potrafi ona wytłumaczyć. Siła takich teorii jest znikoma. Na ogół wyjaśniają jeden jedyny fakt i na tym koniec. Najczęściej po jakimś czasie okazuje się, że wyjaśniają go błędnie, bo same są ułomne. Tymczasem siła prawdziwej teorii objawia się wówczas, gdy jest ona w stanie przewidywać fakty, których nie znamy i których się nie spodziewamy. I to właśnie ma miejsce w przypadku modelu zaproponowanego przez Fitz-Clarke’a! W 2009 roku przewidział on, że w nurkowaniach na windzie może dojść do blackoutów na bardzo dużych głębokościach. Nie miał wtedy żadnych danych eksperymentalnych, które mogłyby to sugerować (w przeszłości wydarzył się tylko jeden przypadek tego typu, chodzi o tragicznie zakończone zanurzenie Cyrila Isoardiego, którego przebieg zdaje się jednak wskazywać na inne przyczyny). Mimo to ogłosił swoje przewidywania, a trzy lata później nurkowanie Herberta Nitscha potwierdziło, że były one (lub przynajmniej mogły być) słuszne! W tym miejscu należy się szacunek dla Fitz-Clarke’a!!!

Inne fakty potwierdzające (?) teorię
Oczywiście ktoś w tym miejscu mógłby zarzucić, że jedno nurkowanie jeszcze niczego nie dowodzi. Aby uznać teorię za potwierdzoną należałoby zebrać większą liczbę danych, o co z pewnością będzie trudno, bo to oznaczać musiałoby więcej zanurzeń na głębokości, które są kompletnie nieosiągalne dla 99,9999% ludzi, a ponadto ryzyko większej liczby poważnych wypadków, podobnych do tego, jakiemu uległ Herbert. Jednak nie jest wykluczone, iż na potwierdzenie słuszności tej teorii istnieją już pewne fakty, tyle tylko, że nigdy wcześniej nie były one wiązane z mechanizmem kolapsu pęcherzyków płucnych. Warto bowiem przypomnieć sobie wypadki Yasminy Dalkilic i Anny von Bötticher. Obie nurkowały w zmiennym balaście na około 125 metrów i obie miały blackout na podobnej, a zaskakująco dużej głębokości (ok. 40-50 metrów). To wprawdzie zdecydowanie płycej niż przewidywania Fitz-Clarke’a, ale … tym wypadkom uległy kobiety. Rzecz w tym, że u kobiet objętość płuc, która ma kluczowe znaczenia dla głębokości, na której dochodzi do kolapsu jest bez wątpienia zdecydowanie mniejsza, niż 9 litrów, które przyjął w swoich obliczeniach Fitz-Clarke. Trzeba też wziąć pod uwagę to, że otwarcie pęcherzyków zawsze ma miejsce na mniejszych głębokościach niż ich zapadnięcie, bo przy rozklejaniu pokonane muszą być sklejające je siły kohezji. Ponadto w tych nurkowaniach zużycie tlenu podczas wynurzenia musiało być zdecydowanie większe niż w założonym w modelu Fitz-Clarke’a wariancie, bo obie zawodniczki wyciągały się ku powierzchni o własnych siłach. Kto wie, czy per saldo nie doprowadziło to na mniejszych głębokościach do tych samych skutków, które Fitz-Clarke przewidział w swojej pracy?

Na ostateczne rozstrzygnięcie tej kwestii przyjdzie pewnie jeszcze trochę poczekać, a być może nigdy nie uzyskamy całkowitej pewności, co naprawdę spowodowało blackouty w nurkowaniach Herberta, Yasminy i Anny. Zwłaszcza w tych dwóch ostatnich przypadkach może się okazać, że moje przypuszczenia są przedwczesne, a może nawet całkowicie chybione. Niewątpliwie jednak pojawiła się teoria, którą przynajmniej do czasu jej ewentualnego obalenia, należy poważnie brać pod uwagę planując kolejne bardzo głębokie nurkowania. Szczególnie takie, których celem byłoby poprawienie obecnych rekordów świata w dyscyplinach na windzie, a zwłaszcza w No Limits, zarówno w kategorii mężczyzn, jak i kobiet.

Na koniec warto zwrócić uwagę na jedno. Teoria Fitz-Clarke’a ogranicza głębokość, jaką człowiek może osiągnąć na jednym oddechu bez utraty przytomności. De facto oznacza to maksymalną głębokość, powyżej której nurkowanie musi skończyć się jeśli nie śmiercią, to przynajmniej poważnym uszczerbkiem na zdrowiu. To coś, jak spełnienie słów doktora Lawrence’a z filmu Big Blue „To attempt to break the record is simple suicie!”. Nie tylko w filmie, ale i w realnej rzeczywistości uczeni od dawna próbowali podobne ograniczenia nakładać, jednak zawsze okazywało się, że byli w błędzie. Siła ludzkiej woli i możliwości adaptacyjne organizmu brały górę, a freediverzy przełamywali kolejne, nieprzekraczalne zdaniem jajogłowych, bariery. Czyżby tym razem miało być inaczej?

Pewnie nieprędko się o tym przekonamy, bo po wypadku Herberta zdrowy rozsądek nakazuje powstrzymać się od prób poprawienia jego wyniku. Co więcej nastawienie samych freediverów do kategorii na windzie, a zwłaszcza do No Limits stało się teraz wręcz wrogie. Dlatego chętnych do wykonania tak głębokiego zanurzenia jak i do jego sponsorowania (a takie przedsięwzięcie wymaga kolosalnych nakładów finansowych i logistycznych, więc bez sponsorów nie sposób je przeprowadzić) może przez długi czas zabraknąć. Jednak jestem głęboko przekonany o tym, że ludzka ciekawość i dążenie do poznania nie poznanego są tak silne, tak głęboko zakorzenione w naszej naturze, że mimo panującej obecnie, niesprzyjającej atmosfery i mimo wiążącego się z takim nurkowaniem ogromnego ryzyka, prędzej czy później znajdzie się kolejny Herbert Nitsch, który nie zawaha się by przeprowadzić kolejną próbę. Życzę mu, by zakończyła się ona szczęśliwiej niż ta z 6 czerwca 2012 roku.