Gdzie dupsko, a gdzie ucho?! Czyli majowe igraszki Nitas Apnoe Team w Dahab i okolicach
Dodane przez nitas dnia 22 maja 2012

Martin, Nitas i Mrozek. Zdjęcie z archiwum Anny Cicholskiej

Martin Stepanek jest najlepszakiem*(wyjaśnienie: patrz na samym dole strony)

Wspomniałem już o nim kilkadziesiąt linijek wcześniej, ale nie mogę się oprzeć pokusie napisania jeszcze kilku słów na jego temat. A było to tak:
O tym, że w Dahab będzie prowadził kurs instruktorski wiemy od kilku dni. Kiedy wreszcie pojawia się na płytkiej wodzie tuż obok naszych leżaków na Lightausie wyciągam ucho w jego stronę i staram się łowić każde słowo. Nie wszystko do mnie dociera, w końcu dzieli nas około 20 metrów odległości, ale Martin mówi tak głośno i wyraźnie, że wyłania się z tego jasny obraz: ma niezwykle usystematyzowany, klarowny sposób prowadzenia narracji. Kolejne punkty logicznie wynikają jeden z drugiego. Teraz właśnie omawia jak uczyć kursantów poprawnego scyzoryka. Demonstruje najpierw poprawny sposób jego wykonania, a potem z różnymi błędami (często popełnianymi przez kursantów), które szczegółowo omawia. To samo mają zrobić jego studenci – przyszli instruktorzy FII. Metodologia prowadzenia zajęć jest na szóstkę! Poganiany przez Kasię i Dorotę (te kobiety kiedyś mnie wykończą ;) ) zaczynam kombinować jak by się z nim spotkać i pogadać. Na drugi dzień okazuje się, że nie ma już nad czym się zastanawiać, bo Freediving Team Warszawa zdążył „wyczaić”, w której kafejce Martin urzęduje. Idziemy tam połączonym składem, rzeczywiście spotykamy Martina i umawiamy się z nim na wieczór.

O siódmej jesteśmy z powrotem w tym samym miejscu. Martin kończy właśnie omawianie zajęć z kursantami i za chwilę możemy się do niego przysiąść. Jesteśmy lekko onieśmieleni więc pierwsze pytania przychodzą z trudem, ale już po chwili znikają wszelkie bariery. Martin jest bezpośrednim, wyluzowanym gościem. Widać, że freediving to jego prawdziwa pasja. Nie trzeba ciągnąć go za język. W zasadzie wystarczy tylko zasygnalizować temat, by pociągnął go dalej sam analizując wszystkie jego aspekty. Słucham zafascynowany i staram się zapamiętać każde słowo. Widzę, że nie tylko dla mnie jest to tak ważne, bo na stole pojawia się włączona na nagrywanie kamerka GoPro. O tę kamerkę, a właściwie sposób, w jaki znalazła się przed Martinem będą się później spierać jej właściciel, Marcin „Firefox” z Jarkiem Ozaniakiem, ale teraz to jest nieważne. Teraz Martin snuje opowieść o kursach interakcji ze zwierzętami morskimi. Okazuje się, że wszystkie one używają języka ciała, który można zrozumieć, a nawet nauczyć się nim posługiwać! Pies, gdy warczy i szczerzy zęby daje nam do zrozumienia, że mamy zostawić go w spokoju, a gdy merda ogonem oznajmia, że możemy go pogłaskać. Ze stworzeniami morskimi jest dokładnie tak samo, tylko ze zrozumiałych względów ich języka większość z nas, istot lądowych nie rozumie. Na szczęście są ludzie tacy jak Martin, który nie tylko język ten zna, ale nawet potrafi umiejętność posługiwania się nim przekazać innym. Robi to właśnie na kursach interakcji. Co jeszcze ciekawsze pierwsze zajęcia każdego kursu Martin przeprowadza z udziałem żarłaczy białopłetwych, a to jeden z najgroźniejszych gatunków spośród wszystkich rekinów. Zdaniem Martina groźniejszy nawet od żarłacza białego, który od czasu „Szczęk” Spielberga uchodzi nie do końca zasadnie za największego morskiego ludojada. Dlaczego więc kompletni nowicjusze zaczynają od spotkania właśnie z rekinem białopłetwym? Okazuje się, że wyjaśnienie jest bardzo proste: ma on bardzo wyrazisty sposób komunikowania się i jest najbardziej przewidywalny spośród „dostępnych” dużych zwierząt morskich, prawidłowo reaguje na sygnały wysyłane przez nurkujących ludzi. Co więcej nie boi się ludzi i po otrzymaniu komunikatu „odejdź” wprawdzie odpływa ale … po jakimś czasie wraca i można dalej prowadzić z nim „konwersację”. Z innym morskimi stworami na ogół bywa inaczej. Po komendzie „odejdź” (a jest to jedna z pierwszych komend, jakie lekko zestresowani, wrzuceni między rekiny ludzie próbują zastosować) odpływają i … tyle je widziano. Aby bawić się dalej trzeba krążyć łodzią godzinami w poszukiwaniu nowych przedstawicieli danego gatunku. Z rekinem białopetwym okazuje się, że jest inaczej.

Kiedy wyczerpujemy temat interakcji ze zwierzętami przechodzimy płynnie do problemu lung squeeze. Ku mojemu zaskoczeniu na pytanie o tę kwestię Martin odpowiada, że i jemu przytrafiła się ta dolegliwość, ale … miało to miejsce w naprawdę szczególnych okolicznościach. Było to w czasie Drużynowych Mistrzostw Świata w Sharm el Sheik w 2008 roku. Martin wtedy był chory i w ogóle nie powinien był startować, jednak poczucie odpowiedzialności za drużynę kazało mu założyć płetwę i pierwszego dnia wykonać nurkowanie w stałym balaście na 100 metrów, o którym mówił później, że było najcięższym w całej jego dotychczasowej karierze. Skończyło się potężnym squeezem, z którym zamiast odpoczywać, w następnych dniach Martin startował jeszcze w statyce i dynamice. Ostatecznie dzięki temu Czesi zdobyli srebrny medal, ale Martin odchorowywał ten sukces przez ponad dwa miesiące. Podziwu godne poświęcenie dla drużyny! Kończymy ten temat rozważaniami nad fizjologią lung squeeze’a. Niby wszystko jest mi wiadome, ale nawet znane informacje podane przez Martina nabierają nowego kształtu i systematyzują mój dotychczasowy obraz zjawiska.

I tak można by ciągnąć tę opowieść jeszcze przez wiele stron, bo Martinowi usta nie zamykały się przez blisko dwie godziny, a lista poruszanych tematów była długa. Entuzjastycznie dzielił się z nami swoją wiedzą. Nie starał się ukrywać cennych informacji, w odróżnieniu od pewnych, cierpiących na przerost własnego ego instruktorów, którzy za każde swoje starannie odmierzone słowo każą sobie słono płacić. Tym bardziej Martin zyskiwał więc moją sympatię. W każdym razie dla mnie było to jedno z najbardziej inspirujących spotkań w mojej historii jako freedivera.


Martin plus reprezentacja Nitas Apnoe Team i Freediving Team Warszawa. Zdjęcie z archiwum Anny Cicholskiej

WIĘCEJ O MAJOWYM WYPADZIE DO DAHAB W NUMERZE CZERWCOWYM 2012 NRAS.INFO lub TUTAJ CAŁOŚĆ



*Diabelnie nie lubię tego w ostatnich latach często (nad) używanego słowa „debeściak”, które tu akurat pasowałoby swoją warstwą znaczeniową. Zamiast niego, na złość wszystkim entuzjastom tego anglo-neologizmu wprowadzam nowy (polski!) termin, „najlepszak”. OK., sam czuję, że może nie brzmi to cool, ale trudno. Wolę to od debeściaka