Rok 2011 - podsumowanie
Dodane przez nitas dnia 07 marca 2012
Mimo wielu wydarzeń związanych z nurkowaniem na zatrzymanym oddechu, w których uczestniczyłem w minionym roku jak kursów prowadzonych na basenie i w polskich jeziorach, zorganizowanego wspólnie z moją żoną fantastycznego grudniowego wyjazdu do Hurghady, w którym wzięła udział wyjątkowo liczna grupa freediverów, prezentacji przy okazji przeróżnych targów itd. itp. w pamięci pozostały mi przede wszystkim Indywidualne Basenowe Mistrzostwa Świata w Lignano Sabbiadoro we Włoszech i dwie startujące na nich Syreny – Kasia Talaga i Emilia Biała.

Swoją drogą jest to ciekawy przykład potwierdzający starą jak świat myśl, że wiara czyni cuda, ale o tym za chwilę.

Zacznijmy od tego, że na początku lipca 2011 obie dziewczyny otrzymały nominacje do kadry narodowej na Mistrzostwa i zastanawiały się czy warto z nich skorzystać. Były pełne obaw, że nie ma to żadnego sensu. Ostatni start w zawodach na ich koncie miał miejsce w marcu, a od tego czasu w ogóle nie trenowały. Ich motywacja spadła poniżej zera, potrzebowały wsparcia i porady. Termin Mistrzostw wyznaczony był już na pierwszą połowę października, a pod koniec lipca one wciąż nie wiedziały co robić. Wreszcie zdecydowały: raz kozie śmierć! Po losowaniu, która z nich ma to zrobić Emilia w imieniu swoim i Kasi zadzwoniła do mnie z pytaniem, co o tym wszystkim sądzę. Podobno obawiały się, że je wyśmieję, a w najlepszym razie będę miał co najmniej takie same wątpliwości, jak one. Jednak dla mnie sprawa była zupełnie oczywista. Czy można dobrowolnie rezygnować z udziału w Mistrzostwach Świata?! Przecież drugi raz w życiu taka okazja może się już nie powtórzyć! Było dla mnie jasne, że po prostu trzeba tam być, nawet jeśli samemu nie zdoła się zabłysnąć. Nic więc dziwnego, że bez zastanowienia poradziłem: zdecydowanie jechać! I … tu zaczęły się schody, bo dziewczyny zażyczyły sobie … merytorycznej pomocy z mojej strony. Trochę mnie to zaskoczyło i powiem szczerze nawet przeraziło, bo w końcu nie jestem trenerem, tylko instruktorem freedivingu. Wynik ewentualnych wspólnych działań musiał być więc wielką niewiadomą. Mógł okazać się nawet totalną katastrofą, ale … nie było wyjścia, bo skoro się powiedziało A, to należało powiedzieć B. Trochę podbudowywała mnie świadomość, że kilka lat wcześniej skutecznie przygotowywałem do zawodów Anglika - Daniela Coope’a, który w konsekwencji ustanowił rekord Wielkiej Brytanii w DNF. I tak się to zaczęło …

Przez ponad dwa miesiące poprzedzające Mistrzostwa wspólnie pracowaliśmy nad doprowadzeniem formy dziewczyn do szczytu. Wyniki uzyskiwane jeszcze w Polsce, na treningach przeszły nasze najśmielsze oczekiwania. W dynamikach, na których się skoncentrowaliśmy obie okazały się po prostu niesamowite, mocno przekraczając aktualne wówczas rekordy Polski. Jednak prawdziwy huragan przyszedł dopiero na samych Mistrzostwach. 181 metrów Kasi w monopłetwie, 203 metry w tej samej dyscyplinie i srebrny medal Emilii, okraszone 141 metrami bez płetw i statyką 6:03 tej ostatniej stanowiącymi kolejne nowe rekordy Polski (w sumie w czasie Mistrzostw dziewczyny ustanowiły ich aż siedem!), były zupełnie nieprawdopodobnym podsumowaniem tego fantastycznego okresu.

W tym miejscu powstaje pytanie, jak w ogóle było to możliwe?! Czyżbym zastosował jakieś nowe, rewelacyjne sposoby, okazał się geniuszem i wizjonerem metod treningowych? A może jestem cudotwórcą, magikiem, szamanem wiedzy tajemnej i zastosowałem sztuczki kuglarskie? Nic z tych rzeczy. Każdy, kto miał coś wspólnego z jakimkolwiek sportem wie, że nie da się przeciętniaka postawić na pudle Mistrzostw Świata, ani w ciągu dwóch miesięcy poprawić wyników o kilkadziesiąt procent (a one poprawiły je w zależności od dyscypliny od 40% do ponad 70%). Nie ma takich metod, legalnych, nielegalnych ani nawet szamańskich. Potencjał dziewczyn nie uległ zwiększeniu, a już na pewno nie aż o tyle, bo po prostu nie było to możliwe. Odpowiedź na pytanie, jak się to stało jest zupełnie inna - one po prostu … miały to w sobie już wcześniej. Wielkie możliwości tkwiły w nich samych, ale były nieujawnione. Oczywiście obie wymagały nieco szlifu jeśli chodzi o technikę czy inne drobiazgi, ale najważniejsze – nieprzeciętne możliwości już miały. Trzeba było tylko mechanizmu, który wydobyłby je na światło dzienne. Potrzeba było … wiary, że to jest możliwe! A wiadomo, że z wiarą różnie bywa. To był właśnie ten kluczowy element, którego dziewczynom akurat brakowało. Na szczęście, choć nie miały zbyt wiele wiary w siebie, to okazało się, że zamiast niej miały … nieograniczone zaufanie do mnie. Dzięki niemu kiedy rozpoczęliśmy współpracę z przekonaniem i bez dyskusji robiły dokładnie wszystko to, co im zalecałem. Czasami, kiedy coś wydawało im się dziwne Emilia mimo to powtarzała „Tomek, ja wierzę, że ty wiesz, co robisz” (i w tym obszarze miała wiary więcej niż ja sam, bo ja w gruncie rzeczy nie wiedziałem dokąd nas ta wspólna podróż zaprowadzi).

Mieliśmy więc tu do czynienia z wyjątkowo szczęśliwym zbiegiem różnych okoliczności. Wielki potencjał dziewczyn z jednej strony, a z drugiej ich wewnętrzne przekonanie o tym, że jestem ekspertem, które dało im brakujący element układanki - wiarę w to, że mogą przesunąć swoje limity. Wreszcie poczucie odpowiedzialności każdej z nich, które mówiło im, że skoro zainwestowałem w ich przygotowania swój czas, energię i pomysły, to one nie mogą zawieść. I nie zawiodły, a wszystko to razem doprowadziło je do niesamowitego finału. Jednak mam absolutną pewność, że mimo iż miały też chwile zwątpienia, to wiara w powodzenie, którą wreszcie udało mi się w nich zaszczepić była najważniejszym czynnikiem.

Pamiętajcie o tym na przyszłość, wiara naprawdę czyni cuda i potrafi przenosić góry (choć zdaje się, że ta ostatnia umiejętność przypisywana jest innemu stanowi świadomości). Jak napisał wiele lat temu Peter Pedersen po ustanowieniu swojego rekordu świata: „Limits are, what you want them to be”. Trzeba tylko uwierzyć … tak mało i tak wiele zarazem…