Rok 2010 z punktu widzenia freedivera
Dodane przez nitas dnia 16 stycznia 2011
Mijający rok we feedivingu ponownie przyniósł obfitość rekordów świata, które zdają się jednak nie robić już większego wrażenia na publiczności. Szczerze mówiąc trudno się temu dziwić. Od mniej więcej dziesięciu lat, rok w rok ilość nowo ustanawianych rekordów globu wyraża się liczbą dwucyfrową. Dlatego dodanie jeszcze jednego, kolejnego wpisu w annałach nie budzi już takich emocji jak niegdyś. Nawet poprawienie i to dwukrotne jednego z najstarszych (liczącego sobie dokładnie 7 lat) rekordu w zmiennym balaście kobiet przeszło bez większego echa. W tej sytuacji wydaje się, że najważniejszym wydarzeniem jakie miało miejsce w ciągu ostatnich 12 miesięcy była realizacja „hectometer project” Williama Trubridge’a, który 13 grudnia osiągnął magiczne 100 metrów w kategorii stałego balastu bez płetw. Niewtajemniczonym wyjaśniam, że oznacza to ni mniej, ni więcej tylko tyle, że Will zanurzył się i wynurzył z ww. głębokości o własnych siłach przy pomocy tylko rąk i nóg (nie używając nawet płetw, czy monopłetwy), płynąc stylem przypominającym coś jakby żabkę. Poprawił tym samym swój własny, tegoroczny rekord w tej dyscyplinie o 5 metrów, a rekord z roku ubiegłego aż o dziesięć. Kapelusze z głów przed Willem! Pomyśleć, że jeszcze 30 lat temu taką głębokość udawało się osiągnąć tylko przy użyciu windy, a wrócić z niej na powierzchnię jedynie za pomocą balonu wypornościowego!

Omawiając mijający rok warto może jeszcze wspomnieć o nurkowaniach we Free Immersion i dynamice. W pierwszej z tych kategorii Herbert Nitsch - najlepszy freediver ostatnich lat dotarł do 120 metra poprawiając rekord z 2009 roku o osiem metrów. W dynamice w płetwach (a w zasadzie w monopłetwie) najpierw Federic Sessa dodał 5 metrów do lekko już zwietrzałego, bo liczącego sobie prawie 2 lata wyniku Alexa Molchanova, a później ten z kolei rezultat o kolejne 10 metrów poprawił Dave Mullins przepływając 265 m. Wydaje się jednak, że dopiero dotarcie do granicy 300 metrów zrobi na obserwatorach większe wrażenie. Choć jeszcze kilka lat temu liczba ta brzmiałaby jak kompletne science fiction, to dziś wydaje się ona być całkiem realna. Wiadomo, że są zawodnicy pływający na treningach odległości w okolicach 275 m. Choćby Chorwat Goran Colak, który goszcząc u nas na zawodach w Rybniku przepłynął wprawdzie „zaledwie” dwie setki, ale zrobił to w stylu takim, że dla wszystkich obserwujących go było jasne, że jego potencjał sięga dużo dalej. Mianowicie minąwszy mniej więcej 190 metr Goran opuścił ręce, czym u niektórych wywołał lekkie zaniepokojenie, czy przypadkiem nie zanosi się na blackout. Jednak obawy te były całkowicie płonne, Goran odwrócił się w bok, ku swojej dziewczynie, która robiła mu pamiątkowe zdjęcia, pomachał do niej ręką (właśnie dlatego musiał je wcześniej opuścić znad głowy), uśmiechnął i po chwili wynurzył się na kompletnym luzie. Wyglądał przy tym tak, jakby przepłynął nie osiem, a jedną długość basenu – zmęczenia, czy niedotlenienia nie było widać ani trochę. A przypomnijmy, że Goran mimo, że zalicza się do światowej czołówki nie miał jeszcze okazji wpisać się na AIDA’owską listę rekordzistów świata. Na co stać więc takiego na przykład Dave’a Mullinsa – wielokrotnego, w tym aktualnego recordmana w tej dyscyplinie? Czuję, że do 300 metrów nie jest już tak daleko…

Skoro jednak ten ani inny równie spektakularny wynik w tym roku jeszcze nie padł można śmiało powiedzieć, że większe emocje miały miejsce na naszym, polskim podwórku. Osiągnięcia były wprawdzie skromniejsze, ale dla nas mają one nie mniejsze znaczenie niż rekordy świata. U nas rok ten należał niewątpliwie do dwóch zawodników Roberta Cetlera i Mateusza Maliny. Najpierw, w marcu na zawodach w Józefowie Robert uzyskał fantastyczny wynik w statyce (8:42), który stawia go w jednym rzędzie z najlepszymi w tej dyscyplinie na świecie, a jeszcze tego samego dnia dotarł on do okrągłej granicy 200 metrów w dynamice (choć po kilku miesiącach ten rekord Polski utracił na rzecz Mateusza – 204 metry). Dały mu one tytuł Basenowego Mistrza Polski. W lipcu Robert kolejny raz zwyciężył w Mistrzostwach Polski w nurkowaniu w głąb, choć uzyskane na nich wyniki trudno uznać za imponujące. We wrześniu przyszła kontra ze strony Matusza, który dwukrotnie, najpierw w kategorii Free Immersion, a następnie w stałym balaście zanurkował na głębokość 100 metrów. Tym samym awansował do elitarnego grona zaledwie kilkunastu nurków na świecie, mogących poszczycić się „zrobieniem setki” o własnych siłach (tj. nie na windzie). Biorąc pod uwagę, że Mateusz zrealizował ten cel po zaledwie dwóch latach uprawiania freedivingu można spodziewać się po nim naprawdę wielkich rzeczy.

Jednak końcówka roku 2010 znów należała do Roberta. Na basenowym Barburkowym Pucharze Śląska jego trzyosobowy, naprędce stworzony zespół zwyciężył w klasyfikacji teamów, ale nie to było najważniejsze. Największa sensacja przyszła drugiego dnia zawodów kiedy rozgrywano dynamikę bez płetw. Wiadomo było od ładnych paru tygodni, że będzie to pojedynek dwóch naszych gigantów: Michała Mrozowskiego, do którego należał rekord Polski (160 metrów) i Mateusza Maliny, który rekord ten o dobre kilkanaście metrów przekraczał na treningach.

Przewrotny los sprawił, że starty Mateusza i Michała wypadły jednocześnie, dokładnie o tej samej godzinie. Zapowiadało to wyjątkowe emocje i miało stanowić efektowną kulminację całych zawodów. Wszyscy zgromadzeni czekali na nią z wielkimi oczekiwaniami. Tymczasem kilkanaście minut wcześniej do swojego boju skromnie ruszył Robert. Nikt, włącznie z nim samym nie spodziewał się wybitnego wyniku. Od wielu lat Robert uważał pływanie bez płetw za swoją piętę achillesową. Do niedawna jego najlepsze osiągnięcie wynosiło tylko 118 metrów, choć w czasie tych zawodów przyznał mi się, że dwa miesiące wcześniej udało mu się na treningu podciągnąć ten wynik do 131 metrów. Jednak kiedy ruszył obserwowałem go z narastającym zainteresowaniem. Płynął na kompletnym luzie nie starając się nawet zachować klasycznej, optymalnej z punktu widzenia hydrodynamiki sylwetki. Spokojnie przemierzał w ten nieco dziwaczny sposób kolejne długości basenu. Wreszcie dotarł do 125 metra i … zrobił nawrót, a potem … kolejny po 150! Kiedy wreszcie wynurzył się w doskonałej formie (jak zwykle u niego) i bez najmniejszych problemów wykonał procedurę powierzchniową odległość wynosiła 163 metry i było to o 3 metry więcej niż rekord Polski! Ten wynik natychmiast do wrzenia podniósł temperaturę zbliżającego się startu gigantów DNF’a. Pod Mateuszem i Michałem chyba lekko ugięły się nogi, ale twardo ruszyli do walki. Po przepłynięciu odległości podobnej do Roberta jako pierwszy zaczął wynurzać się Michał. Jednak od pierwszej chwili było jasne, że ta próba nie może zakończyć się pomyślnie. Jeszcze pod wodą zawodnikiem wstrząsnęły potężne drgawki, ale mimo to o własnych siłach osiągnął on powierzchnię i z determinacją próbował wykonać procedurę powierzchniową. Jednak pomoc asekuracji okazała się niezbędna. Kiedy wreszcie Michał doszedł do siebie i ujrzał czerwoną kartkę w ręce sędziego, natychmiast urywanym głosem rzucił pytanie „Ile popłynął Mateusz?”. Tymczasem u niego, na drugim torze rozgrywał się nie mniejszy dramat. Mateusz dotarł jeszcze dalej, bo aż do 166 metra i ukończył nurkowanie w lepszej formie niż Michał, jednak i on nie w pełni panował nad swoim ciałem. Ręka kilkakrotnie zadrżała mu przy pokazywaniu znaku OK. Wszyscy z niecierpliwością ale i obawami oczekiwali na werdykt. Procedura powierzchniowa była dobra, czy jednak nie? Rekordzistą będzie Mateusz, czy pozostanie nim Robert? W śmiertelnej ciszy, w której wręcz namacalnie wyczuwało się gęstniejące napięcie sędzia długo wahał się z podjęciem decyzji. Wreszcie z ociąganiem wyciągnął czerwoną kartkę uznając procedurę powierzchniową za wadliwą.
W efekcie więc skończyło się tak, jak półtora roku temu w Krakowie - obaj wielcy pretendenci do rekordu zostali zdyskwalifikowani. Jednak w odróżnieniu od zawodów w Krakowie rekord tym razem padł, ale jego autorem został ktoś zupełnie inny, ktoś na kogo w tej dyscyplinie przed zawodami nikt nie postawiłby ani centa! Nieobliczalny Robert Cetler!

Po tak interesujących wynikach roku bieżącego z wielkimi nadziejami patrzymy na nadchodzący rok 2011. W jego pierwszym kwartale czekają nas zawody basenowe, na których Michał Mrozowski z pewnością będzie chciał odzyskać utracony rekord Polski w DNF. Nie byłbym jednak pewny, że przyjdzie mu to z łatwością. Po tym jak Robert „odkrył”, że również w tej konkurencji ma wiele do zaoferowania, wcale nie zdziwiłbym się, gdyby sam podniósł poprzeczkę jeszcze wyżej. Do rywalizacji może ponownie włączyć się Mateusz, choć wydaje się, że jego myśli skierują się raczej w innym kierunku – w stronę nurkowań głębokich. W lecie w Grecji odbędą się Indywidualne Mistrzostwa Świata w nurkowaniu w głąb, na których pod warunkiem przeprowadzenia optymalnego cyklu treningowego, ma on realne szanse zawalczyć o miejsce na podium.

Szczerze mu tego życzę jak również wszystkim pozostałym życzę wspaniałych osiągnięć w nachodzącym roku.



Tomek „Nitas” Nitka