4. Przypadek na basenie
Dodane przez nitas dnia 31 marca 2009
Miejsce zdarzenia: basen.

Nurek z wieloletnim stażem. Personal Best w dynamice ok. 75 m, w statyce 4:30. Oba wyniki raczej dalekie od rzeczywistych limitów, bo jak sam mówi o sobie „nie żyłuję wyniku, bo nie zależy mi na nim, nie lubię walki ze skurczami”. Wiek ok. 25 lat.

Opis wypadku

Tego dnia przeprowadził wyczerpujący, około dwugodzinny trening. Jak sam mówi, intensywnie eksploatował świeżo kupione długie płetwy. Był świadomy zagrożeń związanych z freedivingiem (jak się za chwilę okaże, nie do końca), dlatego cały czas pozostawał asekurowany przez swoją dziewczynę, która była jego stałym partnerem nurkowym. Pod koniec treningu dziewczyna zmarzła i postanowiła przenieść się do jaccuzi. Mimo tego nurek zdecydował się na przeprowadzenie jeszcze jednego ćwiczenia polegającego na przepłynięciu w bezdechu 25 metrów, wykonaniu 30 sekundowej statyki przy drabince i powrotu (znów 25 metrów). Było to dla niego ćwiczenie rutynowe, wielokrotnie powtarzane. Nigdy nie sprawiało mu żadnych trudności, dlatego pozwolił sobie na jego wykonanie, mimo braku asekuracji.

Znaleziono go kilka minut później na dnie basenu, mniej więcej na jego środku. Uwagę na leżącą nieruchomo postać zwróciły dzieci, które zaalarmowały ratownika. Kiedy ten ostatni wyciągnął ofiarę na powierzchnię, czas na stoperze wynosił ponad 6 minut. Nurek obudził się następnego dnia na OIOM’ie. Przeżył. Z jego relacji wynika, że ostatnie, co pamięta, to statyka przy drabince i widok stopera pokazującego dwadzieścia kilka sekund. Trudno powiedzieć, czy wtedy właśnie stracił przytomność. Być może stało się to nieco później, kiedy rozpoczął podróż powrotną (na to wskazywałoby odległe od drabinki miejsce, gdzie go odnaleziono). A może skrócił statykę i nie dociągnął do zaplanowanej pół minuty? Pamięć ostatnich kilkunastu – kilkudziesięciu sekund przed blackoutem na ogół ulega wymazaniu, więc taki scenariusz jest całkiem prawdopodobny, mimo że nurek tego sobie nie przypomina.

Analiza

Pierwsza i podstawowa przyczyna wypadku jest tu taka sama jak zawsze: nadejście blackoutu jest nieprzewidywalne. Nawet, jeśli wykonujemy bezdech teoretycznie mieszczący się głęboko w granicach naszych możliwości, to nie możemy wykluczyć utraty przytomności. Na naszą podatność na blackout wpływ ma tak wiele czynników, że nie jesteśmy w stanie ich kontrolować. Dlatego asekuracja konieczna jest praktycznie zawsze.

W tym konkretnym przypadku na wystąpienie blackoutu w okolicznościach, w których „nie miał prawa” się pojawić, prawdopodobnie wpływ miał poprzedzający trening. Był on intensywny i trwał około dwóch godzin, a więc był to czas, po którym organizm z pewnością spalił zapasy węglowodanowe (starczające na około jedną godzinę) i zaczął metabolizować tłuszcze. To wiąże się ze zwiększoną konsumpcją tlenu, a jednocześnie zmniejszoną produkcją dwutlenku węgla. Tlenu było więc już mało (za mało!), a poziom CO2 (główny czynnik pobudzający odruch oddechowy) był zbyt niski, żeby w głowie zapaliły się czerwone lampki i skłoniły nurka do wynurzenia. Być może jakiś dodatkowy udział miało tu zjedzenie, na krótko przed wejściem do basenu, porcji suszonych śliwek. Suszone śliwki dzięki zawartej w nich dużej ilości pektyn spowalniają wchłanianie cukru. Powoduje to, że organizm spala znacznie więcej tłuszczu, z konsekwencjami opisanymi powyżej.

Osobną sprawą jest pytanie czy w ogóle nurek, którego najlepszy wynik w dynamice wynosił około 75 metrów powinien, nawet w innych okolicznościach, pozwolić sobie na wykonywanie bez asekuracji opisywanego ćwiczenia? Wysiłek z nim związany jest niewątpliwie zbliżony do wysiłku mającego miejsce właśnie przy 75-metrowej dynamice. Faktem jest, że z powodów wspomnianych na samym początku nigdy nie starał się on dotrzeć do granic swoich możliwości, które niewątpliwie przekraczały tę odległość. Jednak nie robiąc tego nie był w stanie określić, czy granice te leżą tuż za trzecią lub czwartą długością basenu (w takim przypadku wykonywanie tego ćwiczenia bez asekuracji byłoby wariackim ryzykanctwem) czy na przykład daleko za 150 metrem. Wtedy, w normalnych warunkach tj. bez efektu zmęczenia i „efektu suszonych śliwek” można by ewentualnie uznać, że jest ono dopuszczalne. Jednak bez tej wiedzy trzeba powiedzieć jasno - ten nurek nigdy nie powinien był pozwolić sobie na to ćwiczenie bez asekuracji.

Warto podkreślić jeszcze jedno: ratownik w ogóle nie zwrócił uwagi na ofiarę, co potwierdza tezę, że poruszający się po brzegu ratownicy bardzo często po prostu nie są w stanie odpowiednio szybko dostrzec ciała spoczywającego na dnie. Również inni użytkownicy basenu przez dobre kilka minut nie reagowali, choć pływając tuż nad nieruchomą ofiarą z pewnością musieli ją widzieć. To także jest typowe dla tego rodzaju sytuacji i między innymi jest konsekwencją zachowań samego nurka - wielokrotnie powtarzając bezdech na oczach innych ludzi przyzwyczaja on ich do tego, że pozostawanie na dnie jest czymś normalnym. Refleksja, że trwa to zbyt długo i dzieje się coś niedobrego z reguły następuje zbyt późno.

Ten nurek miał nieprawdopodobne szczęście, bo tym razem odpowiednio szybko ktoś (dzieci!) podniósł alarm. Przeżył, a nawet – wszystko na to wskazuje - nie doznał uszkodzeń neurologicznych. Gdyby interwencja nastąpiła jedną – dwie minuty później, mogłoby być już za późno.

Wnioski

Nie da się powiedzieć wiele więcej nad powtarzane jak mantra zdanie „Nigdy nie nurkuj bez asekuracji”. Dodajmy, by w razie przedłużającej się sesji treningowej podwoić czujność i zwłaszcza wtedy unikać nurkowania solo (które, nie oszukujmy się, każdemu z nas się zdarza), nawet jeśli przewidywana odległość / czas mają nie wykraczać poza to, co normalnie nie stanowi dla nas żadnego problemu. Warto też przyzwyczaić się do praktyki popijania w trakcie treningu łatwo przyswajalnych węglowodanów (np. wszelkie preparaty typu carbo dla sportowców), co może (nie musi) uchronić nas przed przejściem na metabolizowanie tłuszczy i przed blackoutem.


Autor: Tomek "Nitas" Nitka