Monopłetwa - rewolucja (?) we freedivingu
Dodane przez nitas dnia 11 marca 2009
Jeszcze kilka lat temu wydawało się, że w sprawie napędu w nurkowaniu ze stałym balastem niewiele już może się zmienić. Standardem były długie (pióro bez kalosza – 60 cm) albo bardzo długie (nawet ponad 70 cm) płetwy, mniej lub bardziej twarde, plastikowe lub te bardziej elitarne – z włókna węglowego, ale zawsze były to DWIE płetwy. Tymczasem od niedawna freediverzy mają nowego fetysza – MONOpłetwę, zdobywającą z roku na rok coraz większą liczbę zwolenników.

Czym właściwie jest ta monopłetwa? W zasadzie nie jest to nic skomplikowanego – kawał plastikowej płyty w kształcie, który od biedy można przyrównać do płetwy ogonowej delfina z przyczepionym podwójnym kaloszem na obie stopy, jedna obok drugiej. Mono jest zdecydowanie krótsza od klasycznych płetw do freedivingu, ale też dużo szersza niż te dwie razem wzięte, co per saldo daje podobną powierzchnię czynną. Oczywiście nie można w niej pływać normalnie, naprzemiennie przebierając nogami, a jedynie delfinem. Gdy obserwujemy mistrzów monopłetwy (np. na stronie www.sportalsub.net), wydaje się to łatwe, a nawet wyjątkowo eleganckie, ale przy pierwszych próbach okazuje się, że sprawa wcale nie jest taka prosta (chyba, że jest się urodzonym „delfinistą”, co rzadko, ale jednak czasem się zdarza). Trudno jest utrzymać kierunek i równowagę. W zasadzie w ogóle poruszanie się w założonym kierunku wydaje się zadaniem skomplikowanym i wymagającym dużego wysiłku. Gubimy rytm, a kiedy próbujemy go odzyskać, instynktownie czyniąc to w sposób, w jaki robimy to mając dwie niezależne płetwy, okazuje się, że tylko pogarszamy sprawę. Nauka poprawnej techniki niestety zajmuje trochę czasu. Skąd więc ten idiotyczny pomysł, żeby zamiast pływać po bożemu w tradycyjnych, podwójnych płetwach, unieruchamiać stopy jedna obok drugiej i przez pierwsze dni treningów narażać się na kąśliwe uwagi obserwujących nasze niezgrabne ruchy kolegów?

Trochę historii

Zanim to wyjaśnimy, sięgnijmy na chwilę do historii monopłetwy czyli powiedzmy skąd właściwie się wzięła? Wydaje się, że pierwsze monopłetwy – najpierw metalowe (z aluminium), a zaraz potem z fiberglassu (włókna szklanego) – pojawiły się na przełomie lat 60-tych i 70-tych XX wieku u naszego byłego Wielkiego Brata – w nieodżałowanym Związku Socjalistycznych Republik Radzieckich. Nawet jeśli nie jest to do końca precyzyjne, to faktem z pewnością jest to, że w tym kraju zyskały one relatywnie dużą popularność i stąd rekrutowali się pierwsi rekordziści świata w pływaniu w monopłetwie. Zresztą w dalszym ciągu jest tak, że wielu czołowych zawodników pochodzi z krajów byłego ZSRR, głównie z Rosji. Tyle tylko, że chodzi tu o pływanie na czas w poziomie, a nie nurkowanie w głąb. Zawody odbywają się na basenie lub na akwenach otwartych na krótszych i dłuższych dystansach (od 50 do 1850 metrów). W jednych konkurencjach zawodnicy płyną po powierzchni, w innych płytko zanurzeni z aparatem oddechowym. Jest też sprint na 50 metrów rozgrywany pod wodą – na jednym oddechu. W tej ostatniej dyscyplinie osiągane są największe, naprawdę imponujące, prędkości. Dość powiedzieć, że rekord świata na pięćdziesiątkę wynosi około 14 sekund!

W zasadzie, zawody w pływaniu w monopłetwie nazywają się bardziej ogólnie zawodami w pływaniu w płetwach, bo onegdaj startowano właśnie w płetwach – podwójnych. Teraz jednak nikt już nich nie używa, bo kiedy pojawiły się pierwsze mono, bardzo szybko okazało się, że płetwy podwójne nie wytrzymują z nimi konkurencji. Monopłetwa jest po prostu dużo bardziej efektywna i umożliwia osiąganie większych prędkości przy mniejszym wysiłku. Chodzi o to, że poruszając na przemian dwiema płetwami wytwarzamy przeciwstawne turbulencje, które działają tak, że hamują nasz ruch. W monopłetwie ten problem nie występuje, bo płetwa jest jedna. Turbulencje oczywiście i tak się pojawiają, ale są mniejsze i ich negatywne działanie jest dużo słabsze. Przez jajogłowych od hydrodynamiki to krótkie tłumaczenie zapewne zostałoby uznane za niewystarczające, jednak nie zmienia to najważniejszego – mono, odpowiednio użyta, jest bardziej efektywna niż dwie płetwy. Również w przypadku, gdy dwiema zwykłymi płetwami wykonujemy ruchy delfina okazuje się, że są one mniej wydajne niż mono. Przyczyną jest zarówno niestabilność obu nóg, jak i nieodpowiedni kształt samych płetw.

Co na to freediverzy?

Nic dziwnego, że kiedy fakt ten dotarł wreszcie do świadomości freediverów także wśród nich powoli zaczęli pojawiać się pierwsi entuzjaści nurkowania w monopłetwie. Na efekty nie trzeba było długo czekać. W stosunkowo krótkim czasie po zmianie dwóch płetw na jedną większość z wyznawców nowego szaleństwa zanotowała istotny (na ogół około 10 metrów i więcej) wzrost osiąganych głębokości. Lata 2000 - 2002 w historii rekordów świata w konkurencji stałego balastu zdawały się potwierdzać supremację nowego króla. Ostatnim rekordem ustanowionym przy użyciu zwykłych płetw było 81 metrów Bretta LeMastera z końca 1999 roku. Wszyscy nurkowie, którzy po nim przejmowali pałeczkę najgłębszego człowieka w tej kategorii, posługiwali się monopłetwą. A byli to kolejno Eric Fattah, Herbert Nitsch, Guillaume Néry i wreszcie Carlos Coste, który w 2002 roku zanurkował na 91 metrów. Od kilku lat również rekordy Polski co roku poprawiane są (przez ciągle tego samego zawodnika – Roberta Cetlera) właśnie w monopłetwie. No i wszystko byłoby pięknie i zgadzało się z teorią, gdyby nie... Czech, Martin Stepanek, który w czasie zawodów Sony Freediver Open Classic, rozgrywanych na Cyprze w maju 2003 r., wykonał nurka na 93 metry w... tradycyjnych, podwójnych, karbonowych C4! Wprawdzie wszyscy eksperci zapewniają, że jest to już ostatni rekord świata ustanowiony w zwykłych płetwach, ale sami widzimy, że czasem życie pisze dziwne scenariusze. Zresztą jeśli chodzi o samego Stepanka, to wprawdzie jeszcze kilka tygodni przed zawodami najwięksi specjaliści przepowiadali mu pobicie rekordu, ale pod jednym warunkiem, że... przesiądzie się na monopłetwę. Okazało się, że w jego przypadku nie było to konieczne. Nawiasem mówiąc, Stepanek jest ewenementem wśród freediverów. Dla wszystkich tych, którzy zmieniali zwykłe płetwy na mono, jedyną trudność stanowiło opanowanie niełatwej techniki poruszania się w niej. Mistrzowie pływania powierzchniowego w monopłetwie doskonalą tę technikę przez wiele lat, na ogół zaczynając w wieku szkolnym. Nic dziwnego, że mają ją opanowaną do perfekcji. U freediverów wygląda to nieco inaczej. Zwykle zaczynają posługiwać się nią już jako osoby dorosłe, mające za sobą kila lat nurkowania w podwójnych płetwach. Po kilku tygodniach lub miesiącach treningu osiągają głębokości większe niż poprzednio, jednak ich technika na ogół daleka jest od doskonałości. Tymczasem Stepanek.... jest byłym członkiem czeskiej reprezentacji narodowej w pływaniu w monopłetwie! Dlaczego więc nie wraca do tego, co z pewnością ma opanowane o niebo lepiej niż cała reszta freediverów? Nie wiadomo, ale wszyscy liczą na to, że kiedy się na to zdecyduje, wreszcie „pęknie” magiczna granica 100 metrów. Zresztą, te słowa piszę w czerwcu 2003 roku, a Wy będziecie je czytać nie wcześniej niż we wrześniu. Wiele do tego czasu może się zmienić. Być może rekord Stepanka będzie należał już do przeszłości, a 100 metrów zostanie osiągnięte?

Każdy kij ma dwa końce

Powróćmy teraz z szokujących głębokości osiąganych przez rekordzistów świata w rejony bardziej dostępne nam, zwykłym nurkom. Jeśli zapomnimy na chwilę o wyjątku, jakim jest Martin Stepanek, możemy z dużym prawdopodobieństwem powodzenia założyć, że przesiadka na monopłetwę spowoduje szybką poprawę naszych rekordów życiowych. Niestety, każdy kij ma dwa końce. Poza kilkoma modelami estońskiej firmy Sebak, chyba wszystkie produkowane na świecie monopłetwy mają zastosowany ten sam lub prawie ten sam rodzaj kalosza, który jest bardzo męczący dla stóp. Są one wsuwane w wąski gumowy kanał, który daje wprawdzie nieco luzu przy jego końcu, tam gdzie znajdują się palce, ale wyżej – w śródstopiu – jest niezwykle obcisły. Dodatkowo noga jest niejako „wbijana” w ten upiorny zacisk przez wyjątkowo krótki pasek naciągany na piętę. Przy pierwszych próbach wydaje się, że w ogóle nie da się wepchnąć stopy na właściwe miejsce i żeby jakoś sobie poradzić niektórzy uprzednio namydlają ją. Ciasnota zapewnia brak jakichkolwiek luzów i daje pływakowi pełną kontrolę nad płetwą, ale... powoduje, że trudno jest wytrzymać w niej dłużej niż 20 - 30 minut. W zasadzie już od pierwszych chwil ma się wrażenie, że stopa uwięziona jest w samozaciskającym się imadle. Pojawiają się obtarcia (o ile nie używa się skarpet), a wkrótce zaczynają łapać skurcze, z którymi poradzić sobie jest dużo trudniej niż wówczas, gdy obie nogi nie są połączone ze sobą. Próbą uporania się z tym problemem jest wspomniana seria płetw dla freediverów firmy Sebak. Zamiast wyżej opisanych „imadeł” zastosowano w niej oryginalne kalosze z tradycyjnych płetw włoskiego Omera. Dzięki temu noga się nie męczy, ale... no właśnie. Znów wraca problem obu końców kija – niektórzy (na szczęście nie wszyscy!) freediverzy nie są zadowoleni z tego rozwiązania, narzekając na zwiększony ciężar, dodatkowe opory hydrodynamiczne i brak pełnej kontroli nad płetwą.
Rozważając zalety i wady monopłetwy warto pamiętać też o jeszcze jednym – ze względu na bardzo intensywną pracę (wyginanie) całego korpusu ciała nie jest ona polecana osobom, które mają problemy z kręgosłupem.

Skąd wziąć monopłetwę?

W Polsce kupienie monopłetwy stanowi nie lada problem. Zarówno w sklepach sportowych, jak i specjalistycznych – nurkowych na pytanie o mono odpowiedzią są szeroko otwarte ze zdziwienia oczy. W Warszawie w jednym miejscu było przez pewien czas kilka sztuk, podobno ktoś widział je też w Łodzi. Problem w tym, że kupując płetwę trzeba wybrać odpowiedni rozmiar kalosza, wielkość i twardość pióra. Przy nikłym zainteresowaniu rynku żaden sklep nie zdobędzie się na składowanie w magazynie pełnej oferty. W rezultacie mając dużo szczęścia można trafić na właściwy egzemplarz, ale szanse na to są raczej nikłe. Co więc pozostaje? Trzeba sprowadzić płetwę na indywidualne zamówienie z zagranicy. Najbliżej będzie chyba z Ukrainy, z firmy Water Way. Ceny, w zależności od modelu, wahają się od sześćdziesięciu kilku do osiemdziesięciu kilku dolarów (plus koszty przesyłki). Przy okazji warto zaopatrzyć się w torbę transportową (dwadzieścia kilka dolarów) i ewentualnie fajkę do pływania w mono po powierzchni (kilkanaście dolarów). Taka fajka tym różni się od klasycznej, że umieszczona jest centralnie, z przodu, przed oczami nurka. Dzięki temu opory hydrodynamiczne są mniejsze i fajka nie wibruje przy dużych prędkościach. Inne rozwiązanie to zamówienie jednego z modeli Sebaka. Tu jednak trzeba się liczyć z dużo większym wydatkiem, rzędu dwustu kilkudziesięciu lub trzystu kilkudziesięciu Euro. Można też próbować skontaktować się z jednym z producentów rosyjskich jak Skate lub Aquast. Skate podobnie jak Sebak produkuje płetwy z kaloszem umocowanym pod pewnym, niewielkim kątem w stosunku do powierzchni pióra, co ułatwia prowadzenie płetwy. Niestety, to dobre rozwiązanie stosuje tylko w droższych modelach, a nawiasem mówiąc kwoty, jakie życzy sobie za swoje wyroby, są jak wzięte z księżyca – od 180$ do... 995$ (!!!) za model Egoist, który – jak zapewnia producent – sam bije rekordy. Uzasadnieniem takich cen ma być zapewne to, czym Skate chwali się na swoich stronach internetowych, a mianowicie, że każda płetwa jest robiona (ręcznie!) na indywidualne zamówienie. Jej kształt, wielkość i twardość oraz rodzaj kalosza są dobierane do takich cech pływaka jak wzrost, waga, płeć i styl pływania. Mimo wszystko płacenie tysiąca dolarów za kawał fiberglassu z doklejonym gumowym kaloszem wydaje mi się lekką przesadą, ale kto wie...? Przy okazji Skate’a i Sebaka warto wspomnieć, że obie te firmy mają w swojej ofercie również płetwy typu wing (skrzydło), w których krawędź natarcia jest profilowana (przez dodanie odpowiedniego kształtu gumowych „doklejek”) w ten sposób, że jej przekrój przypomina przekrój skrzydła samolotu. Dzięki temu rozkład ciśnień po obu stronach pióra (znów kłania się hydrodynamika) jest korzystniejszy i płetwa ma być jeszcze bardziej efektywna.

Jak to robią na w Rosji i na Ukrainie?

Na koniec podaję swoistą ciekawostkę, jaką stanowi sposób produkcji niektórych płetw rosyjskich i ukraińskich. Materiałem na pióro są płyty laminatu (o wdzięcznej nazwie rezotex) oryginalnie przeznaczonego do produkcji płytek drukowanych używanych w urządzeniach elektronicznych. Wieść gminna głosi, że oszczędni Rosjanie wytwarzając go dodają za mało jednego z komponentów – żywicy, wskutek czego laminat nie bardzo nadaje się na płytki drukowane, ale za to świetnie sprawdza się w płetwach. Po wycięciu odpowiedniego kształtu ręcznie (nie ma to, jak manufaktura!) zrywane są kolejne warstwy laminatu (bo jest on właśnie złożony z wielu cieniutkich warstw) tak, by pióro było grube u nasady tam, gdzie mocowany jest kalosz, a w miarę przesuwania się ku jej końcowi stawało się coraz cieńsze. Dzięki temu oraz dzięki zastosowaniu laminatu, który wskutek wspomnianych błędów w produkcji ma, jak się okazuje, doskonałe cechy takie jak sprężystość i elastyczność, niektórzy utrzymują, że rosyjskie i ukraińskie monopłetwy są najlepsze na świecie. Czy to prawda, trudno powiedzieć, ale faktem jest, że poprzedni (przed 93 metrami Stepanka) rekord Carlosa Coste ustanowiony został właśnie w takiej monopłetwie, wspomnianej wyżej firmy Water Way.

Zamiast zakończenia

Mimo wspomnianych powyżej trudności ze zdobyciem monopłetwy grono „monofinerów” (wybaczcie, że nie tłumaczę tego na polski, „monopłetwiarz” nie brzmi dobrze, a nic innego nie przychodzi mi do głowy) w naszym kraju zaczyna się powiększać. Wszystko wskazuje na to, że w Mistrzostwach Polski, które odbędą się na Hańczy w dniach 22-24 sierpnia (z perspektywy czytających ten tekst właściwie należałoby napisać „odbyły się”) po raz pierwszy wystartuje nie jeden, a kilku zawodników posługujących się monopłetwą. Ilu ich będzie i jakie uzyskają rezultaty – czas pokaże, ale raczej mało prawdopodobne jest, żeby nurkowanie ze stałym balastem wygrał kto inny niż właśnie monofiner, Robert Cetler. Jeśli tak się stanie, potwierdzi to przedstawioną tu teorię, o wyższości monopłetwy nad dwiema płetwami. Choć trzeba mieć na uwadze również to, że są i tacy nurkowie, którym monopłetwa po prostu nie odpowiada i mimo wszystkich jej zalet pozostaną oni zatwardziałymi bi-finerami.

Komentarz z 2008 roku

Mimo, że od napisania powyższego tekstu minęło zaledwie pięć lat, to krajobraz sprzętowy we freedivingu uległ od tego czasu diametralnej zmianie. Dziś nikt nie zastanawia się, czy monopłetwa zdominuje tę dyscyplinę. To się już stało. Na zawodach trudno uświadczyć zawodnika startującego w bi-finie. Zgodnie z przewidywaniami ekspertów 93 metry Marina Stepanka z 2003 roku były ostatnim rekordem świata w stałym balaście ustanowionym z użyciem podwójnych płetw. Dziś rekord ten wynosi 113m. i został osiągnięty przez Guilliame Néry’ego oczywiście przy użyciu monopłetwy. Nie wydaje się, żeby ktokolwiek w tradycyjnym sprzęcie mógł zbliżyć się do tego wyniku, a to z pewnością nie koniec osiągnięć monofinerów.

W czerwcu 2007 roku padł też ostatni bastion podwójnych płetw – dynamika. Najpierw Stig Severinsen popłynął w Aarhus 225 metrów bijąc o 2 metry rekord dotychczasowego, niekwestionowanego dominatora w dyscyplinach basenowych – pływającego w podwójnych C4 Toma Sietasa. Kiedy wydawało się, że riposta z jego strony nadejdzie lada dzień, zamiast niej przyszło trzęsienie ziemi w postaci najpierw 244, a potem 248 metrów Davida Mullinsa. W październiku 2008 roku okazało się, że nie tylko Mullins jest w stanie pokonywać takie odległości – Alexey Molchanow dołożył jeszcze dwa metry płynąc na jednym oddechu w monopłewtie pełne pięć olimpijskich basenów. Wydaje się, że na tak zdecydowany postęp monofinerów w dynamice bardzo istotny wpływ miało pojawienie się nowej techniki płynięcia (kick and glide lub kick, kick and glide) i upowszechnienie monopłetw z profilowanym przekrojem, ugięciem w stopach oraz odpowiednio dobraną, dodatnią pływalnością. Czy ostatnich fighterów podwójnych płetw – Toma Sietasa lub Stephane’a Misfuda stać będzie jeszcze na coś więcj…?


Autor: Tomek „Nitas” Nitka