Nawigacja

Facebook

Losowa Fotka

Aktualnie online

· Go¶ci online: 1

· U¿ytkowników online: 0

· £±cznie u¿ytkowników: 16
· Najnowszy u¿ytkownik: maro

Krwawe Motha 3. Jane

Jane

DochodziÅ‚a północ. Jane Foster miaÅ‚a do przejÅ›cia jeszcze cztery przecznice. Od blisko roku pokonywaÅ‚a tÄ™ drogÄ™ prawie każdego dnia, ale tym razem miaÅ‚ to być jej raz ostatni. WÅ‚aÅ›nie przed chwilÄ… zostaÅ‚a wyrzucona z roboty. OchÅ‚onęła już nieco po awanturze koÅ„czÄ…cej jej karierÄ™ za ladÄ… baru „SÅ‚oneczny Patrol” i szÅ‚a szybkim, zdecydowanym krokiem. Zapijaczonym typkom, jakich zwykle można byÅ‚o spotkać o tej porze, miaÅ‚ on dawać do zrozumienia, że należy trzymać siÄ™ od niej z daleka. Tej nocy jednak nie natrafiÅ‚a na żadnego z nich ani w ogóle na nikogo. SzÅ‚a opustoszaÅ‚ymi ulicami zatopiona w swoich niewesoÅ‚ych myÅ›lach. Nic nie zakłócaÅ‚o jej ponurego nastroju. Do czasu. W pewnej chwili, jakieÅ› dwadzieÅ›cia metrów przed sobÄ…, po przeciwnej stronie ulicy dostrzegÅ‚a szczupÅ‚Ä…, wysokÄ… postać. Mężczyzna nie przypominaÅ‚ obwiesia, ale w jego wyglÄ…dzie byÅ‚o coÅ› dziwnego, co zaniepokoiÅ‚o Jane. StaraÅ‚a siÄ™ jednak nie dać tego poznać po sobie. Nie zmieniÅ‚a rytmu i zbliżajÄ…c siÄ™ kÄ…tem oka rzucaÅ‚a tylko ukradkowe spojrzenia w stronÄ™ napotkanego. Ubrany byÅ‚ czarne dżinsy i ciemnÄ…, luźnÄ… kurtkÄ™ z kapturem gÅ‚Ä™boko naciÅ›niÄ™tym na oczy. Twarzy praktycznie w ogóle nie byÅ‚o widać poza trupio biaÅ‚ym, spiczastym podbródkiem. MijajÄ…c go Jane zauważyÅ‚a, że dokÅ‚adnie w chwili gdy znalazÅ‚ siÄ™ na jej wysokoÅ›ci mężczyzna obróciÅ‚ siÄ™ i ruszyÅ‚ w poprzek ulicy kierujÄ…c siÄ™ w jej stronÄ™. PrzyÅ›pieszyÅ‚a kroku, a w uÅ‚amek sekundy później to samo zrobiÅ‚ nieznajomy. Nie byÅ‚o to coÅ›, czego oczekiwaÅ‚a i z czego byÅ‚aby zadowolona. Mimo to nie zmieniaÅ‚a już bardziej tempa starajÄ…c siÄ™ w ten sposób nie okazywać narastajÄ…cego napiÄ™cia. Jednak wybijane obcasami kowbojskich butów kroki mężczyzny sÅ‚ychać byÅ‚o coraz bliżej za niÄ…. W koÅ„cu przyÅ›pieszyÅ‚a wiÄ™c, ale równoczeÅ›nie to samo zrobiÅ‚ nieznajomy. Tego byÅ‚o już za wiele. Nie oglÄ…dajÄ…c siÄ™ za siebie siÄ™gnęła rÄ™kÄ… do torebki i nerwowo odszukaÅ‚a znany ksztaÅ‚t miotacza gazu pieprzowego. Zacisnęła na nim palce. GwaÅ‚townie stanęła, odwróciÅ‚a siÄ™ i wyciÄ…gajÄ…c przed siebie prawÄ… rÄ™kÄ™ trzymajÄ…cÄ… miotacz krzyknęła:
- Ani kroku dalej! - Serce waliÅ‚o jej jak mÅ‚ot. ByÅ‚a gotowa w każdej chwili nacisnąć spust, ale … wokół nie byÅ‚o nikogo! Zdumiona rozejrzaÅ‚a siÄ™ w lewo i w prawo, ale nigdzie nie byÅ‚o widać nawet Å›ladu przeÅ›ladowcy.
- OszalaÅ‚am, czy co?! – pomyÅ›laÅ‚a. To fakt, wydarzenia ostatnich tygodni, a zwÅ‚aszcza dzisiejszego dnia sprawiÅ‚y, że jej nerwy byÅ‚y zszargane, ale nigdy wczeÅ›niej nie zdarzyÅ‚o siÄ™ przecież, żeby miaÅ‚a urojenia.
- Nie, to niemożliwe! Nie jestem wariatką. On musi gdzieś tu być. Widziałam go i słyszałam jego kroki.
Rozejrzała się jeszcze raz, tym razem uważniej. W miarę jak emocje opadały systematycznie przeszukiwała wzrokiem okoliczne kosze na śmieci, latarnie, załamania murów kamienic. Wreszcie zaledwie około pięciu jardów od siebie zauważyła coś, co przykuło jej uwagę. Obok przewróconego śmietnika leżało kilka tekturowych pudeł. Zza jednego z nich jarzyły się dwa punkty oczu, pod którymi bielał znany jej już charakterystyczny, spiczasty kształt podbródka. Jane wzdrygnęła się. Z wciąż wyciągniętą przed siebie ręką trzymającą miotacz zaczęła krok, po kroku wycofywać się nie tracąc prześladowcy z oczu. Jego martwe źrenice wpatrywały się w nią nieruchomym spojrzeniem. Jane najchętniej obróciłaby się i rzuciła do ucieczki, ale strach nie pozwalał jej oderwać wzroku od skrytej za kartonem postaci. Jeszcze nie, powtarzała w myślach robiąc kolejny krok wstecz, jeszcze nie teraz! Muszę znaleźć się dalej od niego! Gdy odległość wzrosła do około piętnastu jardów wreszcie była gotowa odwrócić się i uciekać, ale właśnie wtedy postać drgnęła. Z wzrokiem nieustannie wbitym w Jane ruszyła w jej kierunku. Ale nie w sposób, jakiego Jane mogłaby się spodziewać. Intruz nie rzucił się w jej kierunku, ani nawet nie powstał z ziemi. Nienaturalnymi, mechanicznymi ruchami zaczął czołgać się po chodniku. Sprawiał wrażenie jakby dręczyło go delirium lub cierpiał na chorobę Parkinsona. Ciałem co kilka chwil wstrząsały quasi-padaczkowe drgawki, kończyny nerwowo trzęsły się, unosiły i opadały na podłoże. Tylko głowa nieustannie zadarta była do góry, a spod skrywającego ją kaptura wciąż spozierał lodowato zimny wzrok, wbity w znieruchomiałą ze strachu Jane. Widok pełzającego był tak nieoczekiwany i abstrakcyjny, że Jane zamarła w pół kroku w tył, nie mogąc wykonać żadnego więcej ruchu. Rozszerzonymi oczami wpatrywała się w zbliżającą się do niej galaretowato trzęsącą się postać. W przerażonym umyśle kłębiły się chaotyczne myśli.
- Zombie?! - przemknęło jej przez głowę - No, nie! Na razie jeszcze nie zwariowałam! Pijak w delirium tremens?! Jednak przecież przed chwilą szedł normalnie, a nawet mnie doganiał. A może ten człowiek po prostu ma atak padaczki? - myślała gorączkowo.

Wtedy dobiegł ją ten zapach. Niewątpliwie rozsiewała go wokół siebie tajemnicza postać. Nie dał się on porównać z niczym, czego Jane doświadczyła kiedykolwiek wcześniej. Mdlące, słodkawo pleśniowe tonacje mieszały się w nim ze smrodem zleżałego, zgniłego mięsa. Wpleciona weń była woń typowa dla zapuszczonych domów starców, gdzie odór moczu, przesiąkniętych nim, nie pranych od tygodni piżam, doprawiony jest stęchlizną i fetorem psujących się ze starości ciał, wypływającej z nieopatrzonych ran ropy i nie sprzątanych wymiocin. Kompozycja ta była jedyna w swoim rodzaju. Jej intensywność narastała z każda chwilą. Smród wręcz namacalnie oblepiał dziewczynę ze wszystkich stron, wnikał we włosy, ubranie, wkradał się do nosa, gardła, tchawicy. Tego było już za wiele. Ciało Jane wstrząsnęły konwulsje. Powstrzymując mdłości przycisnęła lewą dłoń do ust. Spazmy powtarzały się z coraz większą siłą. Wreszcie po kolejnym z nich Jane poczuła pieczenie w przełyku wywołane przez soki żołądkowe, których kilka kropel dostało się nawet dalej, aż do ust. Jednak nie zwymiotowała. Nigdy nie umiała tego robić, nawet w czasach collegu, gdy imprezy z rówieśnikami nie raz kończyły się zatruciem alkoholowym. Próby włożenia palców do gardła, wywołania odruchu wymiotnego i pozbycia się treści żołądkowej zawsze kończyły się u niej niepowodzeniem. Tak było i tym razem. Splunęła tylko resztką kwasu, który znalazł się w jej ustach trafiając w chodnik tuż przed pełzającym agresorem. Wtedy stało się coś nieoczekiwanego - widząc plwocinę mężczyzna zatrzymał się, zadrżał, skulił się w sobie i jakby przestraszony zaczął się wycofywać. Wciąż czołgając się po ziemi i ze wzrokiem nieustannie wlepionym w zdumioną tym obrotem sprawy Jane oddalał się metr po metrze, by wreszcie zniknąć za stertą kartonów, zza której jeszcze niedawno rozpoczynał swój trzęsący się pochód ku dziewczynie.

Smród z wolna ustępował, by wreszcie nagły podmuch wiatru, który zerwał się nie wiedzieć skąd, do szczętu usunął jego resztki. Jane stała na środku ulicy nie mogąc uwierzyć w to, co wydarzyło się w ciągu ostatnich kilkudziesięciu sekund. Po zapachu nie pozostał żaden ślad. Pogniecione kartony leżały tak, jakby nikt niepokoił ich od wielu dni. Wokół panowała martwa cisza, bo w międzyczasie wiatr ustąpił równie szybko, jak się pojawił. Napastnika nie było w zasięgu wzroku. Jane stała w bezruchu starając się pozbierać i zrozumieć, co właściwie się stało. Ulica wyglądała tak, jak dziesiątki razy gdy wracała nią w środku nocy. Nic nie wskazywało na to, że tym razem było inaczej niż zwykle. Ponownie rozglądała się dookoła, a nawet zdobyła się na to, by podejść bliżej do sterty kartonów, ale tym razem nie dostrzegła śladów dziwnego indywiduum. Spiczasty, biały podbródek i martwe oczy zniknęły bezpowrotnie. Wreszcie zaczęła zastanawiać się, czy przypadkiem to wszystko się jej nie przyśniło? W miarę upływu kolejnych minut emocje opadały coraz bardziej, a ona zaczynała dochodzić do wniosku, że halucynacje mogą jednak stanowić wytłumaczenie całego zdarzenia. Powoli, wciąż nieco niepewnym krokiem zaczęła wycofywać się, by wreszcie odwrócić się plecami do stosu kartonów i swym zwykłym, energicznym krokiem ruszyła w stronę domu. Szła tak nabierając coraz większej pewności, że jednak to nie rzeczywistość, ale jej rozedrgany w ostatnich dniach umysł był kreatorem przedziwnej, trzęsącej się postaci o świecących oczach i trupio białym, spiczastym podbródku.

Przyczyn, dla których psychika Jane stała się ostatnio mocno rozchwiana było wiele. Wszystko zaczęło się od tragicznego wypadku matki, którą zmiażdżyła winda spadająca w wieżowcu na Manhattanie przy 52 ulicy. Mrs Ottley od trzydziestu lat pracowała tam jako sekretarka w kancelarii adwokackiej Smith & Barrel. Zakończyła swój żywot zmierzając jak zwykle punktualnie, a mówiąc ściślej przed czasem, bo już o 8:40 rano do mieszczącej się na 36 piętrze siedziby firmy. Wraz z nią winda pogrzebała siedmioro innych jadących nią pracowników różnych instytucji, których uratować mogło zwykłe spóźnienie. Prawdę mówiąc wystarczyłoby po prostu przyjść do roboty na 9:00, zamiast dwadzieścia minut przed czasem, czyli akurat wtedy, gdy windzie, na której przeglądach postanowił zaoszczędzić administrator budynku, zachciało się spadać z trzydziestego piętra.

Jane nigdy nie byÅ‚a z matkÄ… w serdecznych relacjach, a od czasu gdy jedenaÅ›cie lat temu pokłóciÅ‚y siÄ™ o spadek po przedwczeÅ›nie zmarÅ‚ym ojcu, nie utrzymywaÅ‚a z niÄ… żadnego kontaktu. W sumie wiÄ™c jej odejÅ›cie nie zrobiÅ‚o na niej wielkiego wrażenia, ale jednak byÅ‚a to jej matka. Co wiÄ™cej ta Å›mierć byÅ‚a dopiero poczÄ…tkiem serii feralnych wydarzeÅ„. By wziąć udziaÅ‚ w pogrzebie Jane musiaÅ‚a pokonać 1700 mil w samochodzie w jednÄ…, a nastÄ™pnie powrotnÄ… stronÄ™. Aerodromfobia zaczęła manifestować siÄ™ u niej w wieku lat kilkunastu, by systematycznie narastać z roku na rok. Obecnie osiÄ…gnęła stopieÅ„ nie pozwalajÄ…cy jej na wejÅ›cie na pokÅ‚ad żadnego samolotu. MyÅ›l o uniesieniu siÄ™ nad ziemiÄ™ w latajÄ…cym, blaszanym pudeÅ‚ku przyprawiaÅ‚a jÄ… o dreszcze, wiÄ™c ten Å›rodek transportu odpadaÅ‚ z caÅ‚kowitÄ… pewnoÅ›ciÄ…. MogÅ‚a jednak zdecydować siÄ™ na wygodnÄ… podróż pociÄ…giem lub w ostatecznoÅ›ci autobusem, ale zamiast tego wybraÅ‚a wÅ‚asne auto. Jej liczÄ…cy ponad piÄ™tnaÅ›cie lat Buick Regal rocznik 1987 caÅ‚kiem sprawnie radziÅ‚ sobie z poruszaniem siÄ™ po Motha i okolicach ale nie bardzo nadawaÅ‚ siÄ™ do podróży na drugi koniec Stanów. Wszyscy znajomi odradzali wiÄ™c jej ten pomysÅ‚, ale Jane uparÅ‚a siÄ™, jak zresztÄ… nie pierwszy raz w życiu. Od czasów, gdy byÅ‚a jeszcze maÅ‚Ä… dziewczynkÄ… jeÅ›li ktokolwiek usiÅ‚owaÅ‚ nakÅ‚onić jÄ… do czegokolwiek, ona zawsze chciaÅ‚a zrobić coÅ› dokÅ‚adnie odwrotnego i zwykle stawiaÅ‚a na swoim. Tak byÅ‚o i tym razem. Niestety nie byÅ‚ to dobry wybór, o czym przekonaÅ‚a siÄ™ w drodze powrotnej. ZÅ‚oÅ›liwy los pozwoliÅ‚ jej przejechać prawie caÅ‚Ä… trasÄ™ tam i z powrotem bez problemów, by spÅ‚atać figla na niecaÅ‚Ä… godzinÄ™ drogi od Motha. WÅ‚aÅ›nie tam zaczynaÅ‚ siÄ™ dÅ‚ugi na trzy mile ostry zjazd z Marra Mountains. ZmÄ™czona wielogodzinnÄ… podróżą Jane nie do koÅ„ca panowaÅ‚a nad pojazdem i zamiast hamować silnikiem pozwalaÅ‚a mu to rozpÄ™dzać siÄ™ zanadto, to znów gwaÅ‚townie wtrÄ…caÅ‚a prÄ™dkość nerwowo naciskajÄ…c pedaÅ‚ hamulca. Rozgrzane do czerwonoÅ›ci tarcze hamulcowe wreszcie odmówiÅ‚y posÅ‚uszeÅ„stwa i stary Buick nieuchronnie zaczÄ…Å‚ nabierać prÄ™dkoÅ›ci. Wkrótce Jane utraciÅ‚a nad nim jakÄ…kolwiek kontrolÄ™ i przerażona pÄ™dziÅ‚a na oÅ›lep. Szczęście w nieszczęściu, że ostatni zakrÄ™t, z którego już nie udaÅ‚o siÄ™ jej wyprowadzić auta nie prowadziÅ‚ ku przepaÅ›ci. Buick wypadÅ‚ z trasy i trzykrotnie przekozioÅ‚kowaÅ‚, zatrzymujÄ…c siÄ™ na dachu, ale nic zÅ‚ego wiÄ™cej siÄ™ nie wydarzyÅ‚o. PrzejeżdżajÄ…cy pół godziny później Brenden Forest wyciÄ…gnÄ…Å‚ Jane ze zniszczonego samochodu i zawiózÅ‚ jÄ… do kliniki Harry’ego Niela. Tam okazaÅ‚o siÄ™, że o dziwo nie doznaÅ‚a ona żadnych poważniejszych obrażeÅ„, poza kilkoma lekkimi otarciami i stÅ‚uczeniami, co niewÄ…tpliwie zawdziÄ™czaÅ‚a pasom bezpieczeÅ„stwa, z których zawsze skwapliwie korzystaÅ‚a. Stary Buick dokonaÅ‚ jednak żywota i chwilowo Jane zostaÅ‚a bez samochodu. Wkrótce jednak okazaÅ‚o siÄ™, że nawet gdyby jakimÅ› cudem nadawaÅ‚ siÄ™ on do jazdy, to i tak wÅ‚aÅ›cicielka nie zrobiÅ‚aby już z niego użytku. Jane zupeÅ‚nie utraciÅ‚a zaufanie do wÅ‚asnych umiejÄ™tnoÅ›ci, jako kierowcy, a dodatkowo dźwiÄ™k gniecionej karoserii auta wbiÅ‚ siÄ™ jej w gÅ‚owÄ™ i skojarzyÅ‚ z wyobrażeniem tego, co sÅ‚yszeć musiaÅ‚a jej matka w ostatnich uÅ‚amkach sekund przed zmiażdżeniem w windzie. W rezultacie zupeÅ‚nie straciÅ‚a chęć, a może raczej odwagÄ™ do kierowania pojazdami mechanicznymi. Od tego czasu zaczęła przemieszczać siÄ™ po Motha wyÅ‚Ä…cznie piechotÄ…, ewentualnie korzystajÄ…c z uprzejmoÅ›ci zmotoryzowanych znajomych. Wkrótce miaÅ‚o to przynieść swoje konsekwencje. W dwa tygodnie po powrocie z pogrzebu jej sÄ…siadka – Jennifer Lawrence zaoferowaÅ‚a, że podrzuci jÄ… do baru „SÅ‚oneczny Patrol”, w którym Jane pracowaÅ‚a wieczorami jako barmanka. Zamiast jednak jechać drogÄ… najkrótszÄ… Jennifer zahaczyÅ‚a o market budowlany starego Jamesa Wrighta, by kupić tapetÄ™ do pokoju swojej córki. ByÅ‚ to rejon miasteczka oddalony zarówno od domu Jane, baru w którym pracowaÅ‚a, jak i innych odwiedzanych przez niÄ… miejsc, nic wiÄ™c dziwnego, że Jane prawie nigdy tu nigdy bywaÅ‚a. I nie powinna byÅ‚a. A może wÅ‚aÅ›nie powinna? Dość, że po przeciwnej stronie ulicy dostrzegÅ‚a swojego chÅ‚opaka, Johna McDowella obÅ›ciskujÄ…cego siÄ™ z miejscowÄ… wywÅ‚okÄ…, Judith Lance. Jeszcze dzieÅ„ wczeÅ›niej John przysiÄ™gaÅ‚ Jane dozgonnÄ… miÅ‚ość, byle tylko pozwoliÅ‚a mu spÄ™dzić u siebie kolejnÄ… noc obdarowujÄ…c go swymi wdziÄ™kami. A dziÅ›?! Judith! Tego byÅ‚o stanowczo za wiele. Jane bez sÅ‚owa odwróciÅ‚a siÄ™ na piÄ™cie i zażądaÅ‚a od Jennifer, by ta zapomniaÅ‚a o tapecie i natychmiast zawiozÅ‚a jÄ… do jej miejsca pracy. Tam zÅ‚a passa miaÅ‚a swój ciÄ…g dalszy. RoztrzÄ™siona Jane przez caÅ‚y wieczór nie mogÅ‚a dojść do siebie i kompletnie nie dawaÅ‚a sobie rady z obsÅ‚ugÄ… goÅ›ci. Nigdy nie byÅ‚a zbyt sprawnÄ… barmankÄ…, ale mimo to szef Jeremy Grant caÅ‚y czas pozwalaÅ‚ jej pracować, bo najpierw byÅ‚ po prostu zbyt leniwy, by zadać sobie trud szukania kogoÅ› innego na jej miejsce, a później zaczÄ…Å‚ siÄ™ w niej podkochiwać. ZatrudniÅ‚ jÄ… niecaÅ‚y rok temu, zaraz po tym, jak jej poprzedniczka w trybie nagÅ‚ym opuÅ›ciÅ‚a Motha by wyjechać ze swoim nowo poznanym kochankiem na zachodnie wybrzeże. Jane nawinęła siÄ™ przypadkowo we wÅ‚aÅ›ciwym momencie i zajęła opuszczone miejsce za barem. Nie byÅ‚a zbyt bystra i dÅ‚ugi czas zajęło jej opanowanie nazw i cen wszystkich trunków, a każde przyrzÄ…dzanie koktajlu z poczÄ…tku koÅ„czyÅ‚o siÄ™ mniejszÄ… lub wiÄ™kszÄ… katastrofÄ…. Kolejne miesiÄ…ce mijaÅ‚y, a ona wciąż nie zbliżaÅ‚a siÄ™ nawet do sprawnoÅ›ci, z jakÄ… w niuansach barowej profesji poruszaÅ‚a siÄ™ jej poprzedniczka, ale w koÅ„cu zaczęła z grubsza ogarniać caÅ‚oksztaÅ‚t stojÄ…cych przed niÄ… zadaÅ„. Jednak tego dnia wszystko sprzysiÄ™gÅ‚o siÄ™ przeciwko niej. ByÅ‚a roztrzÄ™siona tym, co zobaczyÅ‚a pod marketem i czego siÄ™ dotknęła, to leciaÅ‚o jej z rÄ…k. Na pierwszy ogieÅ„ poszedÅ‚ kufel do piwa Budweiser. Wkrótce doÅ‚Ä…czyÅ‚y do niego dwie szklanki do whiskey, a wreszcie spory talerz z wÅ‚aÅ›nie przygotowanym przez kuchniÄ™, krwistym stekiem przeznaczonym dla wielebnego Joshuy Buttona, który osiem miesiÄ™cy temu zastÄ…piÅ‚ swego poprzednika, Christo Mallone ustrzelonego przez niezidentyfikowanego do tej pory strzelca wyborowego. Kolejne godziny mijaÅ‚y, a Jane nie radziÅ‚a sobie ani trochÄ™ lepiej. Jeremy Grant obserwowaÅ‚ jÄ… z narastajÄ…cÄ… irytacjÄ…. Przed wyjÅ›ciem z domu żona zrobiÅ‚a mu piekÅ‚o o jakÄ…Å› bÅ‚ahostkÄ™ (jak majÄ… to w zwyczaju żony), wiÄ™c mimo powszechnie znanej pobÅ‚ażliwoÅ›ci jego cierpliwość tym razem byÅ‚a na wyczerpaniu i pomaÅ‚u przeradzaÅ‚a siÄ™ w narastajÄ…cÄ… wÅ›ciekÅ‚ość.
- Czy ta dziewczyna chce puÅ›cić mnie z torbami?! - myÅ›laÅ‚ obserwujÄ…c jak tym razem zamiast koktajlu „Ogniste SÅ‚oÅ„ce Babilonu” podaÅ‚a klientowi krwawÄ… Mary. Jednak głównÄ… przyczyna zÅ‚oÅ›ci byÅ‚y wspomnienia sprzed tygodnia, kiedy usiÅ‚owaÅ‚ posadzić sobie Jane na kolanach. Nie należaÅ‚ do mężczyzn, którzy wyrywajÄ… wszystkie napotkane młódki dookoÅ‚a, ale pół roku wczeÅ›niej ze zdumieniem odkryÅ‚, że Jane caÅ‚kiem mu siÄ™ podoba. ZaczÄ…Å‚ zwracać na niÄ… baczniejszÄ… uwagÄ™, robiÅ‚ drobne uprzejmoÅ›ci i próbowaÅ‚ nawiÄ…zać bliższÄ… znajomość. Nie spotykaÅ‚o siÄ™ to z entuzjazmem ze strony dziewczyny, w koÅ„cu Jeremy nie dość, że żonaty, to byÅ‚ od niej o dobre dwadzieÅ›cia lat starszy, nie mówiÄ…c o piwnym brzuchu, który wylewaÅ‚ siÄ™ obleÅ›nÄ…, zwisajÄ…cÄ… faÅ‚dÄ… znad zaciÄ…gniÄ™tego paska od spodni. Mimo wszystko byÅ‚ to jej pracodawca, a o pracÄ™ w Motha Å‚atwo nie byÅ‚o. ZachowywaÅ‚a siÄ™ wiÄ™c z dystansem, ale nie odrzucaÅ‚a jego zalotów wystarczajÄ…co zdecydowanie. W konsekwencji, gdy tydzieÅ„ temu Jeremy wypiÅ‚ nieco wiÄ™cej niż zwykle, oÅ›mieliÅ‚o go na tyle, że posadziÅ‚ sobie Jane na kolanach i usiÅ‚owaÅ‚ zÅ‚apać jÄ… za biust. Tego byÅ‚o dla niej już za wiele i skoÅ„czyÅ‚o siÄ™ siarczystym policzkiem wymierzonym pracodawcy. Mimo iż nastÄ™pnego wieczora ponownie stawiÅ‚a siÄ™ do pracy, a żadne z nich nie wróciÅ‚o do wydarzeÅ„ z dnia poprzedniego, to od tego czasu relacje miÄ™dzy nimi byÅ‚y napiÄ™te jak struna. W każdej chwili każde z nich mogÅ‚o wybuchnąć. Nic wiÄ™c dziwnego, że gdy w feralny wieczór Jane roztrzaskaÅ‚a nie napoczÄ™tÄ…, litrowÄ… butelkÄ™ Jacka Danielsa Jeremy wreszcie nie wytrzymaÅ‚. Dalej wydarzenia potoczyÅ‚y siÄ™ z szybkoÅ›ciÄ… i porywczoÅ›ciÄ…, której nikt nie spodziewaÅ‚by siÄ™ po tym zazwyczaj powolnym i spokojnym mężczyźnie.
- Wypierdalaj - wycedził zimno w stronę dziewczyny. Jednak zaraz podniósł głos - Zabieraj się z mojego baru i nie pokazuj się tu więcej. Wynocha!!! - wydarł się wreszcie na całe gardło, tak że nawet goście siedzący przy najbardziej oddalonych stolikach podnieśli głowy, by zobaczyć, co właściwie się dzieje. Mającej wszystkiego dosyć Jane nie trzeba było dwa razy powtarzać. Bez słowa zabrała swoją torebkę, zarzuciła płaszcz i nie pytając nawet o zaległe wynagrodzenie za ostatni tydzień wybiegła na ulicę. Zatrzymała się szlochając pod najbliższą latarnią. Długo stała opierając się o nią plecami, by ochłonąwszy nieco ruszyć z wolna w dobrze znanym kierunku, do domu.

Pół godziny później miaÅ‚a za sobÄ… jeszcze jedno paskudne doÅ›wiadczenie tego dnia – spotkanie, wyimaginowane czy realne, ze spiczastym podbródkiem. ByÅ‚o tego wystarczajÄ…co dość, jak na jeden wieczór. Na szczęście nie niepokojona już przez nikogo wkrótce dotarÅ‚a do swojego domu na wschodnich obrzeżach Motha. Z myÅ›lÄ…, że robi to po raz ostatni wyjęła spod wycieraczki klucz. Dwa inne zgubiÅ‚a już dawno, dlatego ten jedyny jaki jej zostaÅ‚ wychodzÄ…c do pracy zostawiaÅ‚a dla Johna, który przez pół roku ich znajomoÅ›ci nie zdoÅ‚aÅ‚ dorobić zapasowego egzemplarza. I dobrze! DziÄ™ki temu ten dupek nie wjedzie już nigdy do jej domu! Wyczerpana wydarzeniami minionego dnia rzuciÅ‚a torebkÄ™ na stojÄ…cÄ… w przedpokoju szafkÄ™ i nie zdejmujÄ…c nawet pÅ‚aszcza opadÅ‚a bez siÅ‚ na jedyny jaki posiadaÅ‚a fotel. Westchnęła gÅ‚Ä™boko i rozejrzaÅ‚a siÄ™ wokół poszukujÄ…c wzrokiem Mefisto.
- Kici, kici - zawołała, ale kocur nie dawał znaku życia.
- Znów polazÅ‚eÅ› na dziewczynki - pomyÅ›laÅ‚a uÅ›miechajÄ…c siÄ™ do siebie po raz pierwszy tego dnia. SiÄ™gnęła rÄ™kÄ… do stojÄ…cej na komodzie, napoczÄ™tej zaledwie dzieÅ„ wczeÅ›niej butelki Burbona i … nagle poczuÅ‚a siÄ™ nieswojo. W pierwszej chwili nie wiedziaÅ‚a o co chodzi, ale już po sekundzie zrozumiaÅ‚a - dobiegÅ‚ jÄ… TEN zapach! Ten sam, który zemdliÅ‚ jÄ… niewiele ponad kwadrans temu na ulicy przy stosie kartonów. Nie, to nie może być prawdÄ…, pomyÅ›laÅ‚a z trwogÄ…. Tymczasem smród narastaÅ‚. ZamarÅ‚a w bezruchu na swoim fotelu i wodzÄ…c tylko gaÅ‚kami oczu dookoÅ‚a siebie usiÅ‚owaÅ‚a znaleźć jego źródÅ‚o. Jednak spiczastego podbródka z caÅ‚kowitÄ… pewnoÅ›ciÄ… nie byÅ‚o w living roomie. SiedziaÅ‚a w jego narożniku i caÅ‚y pokój miaÅ‚a przed oczami. Drzwi do kuchni byÅ‚y zatrzaÅ›niÄ™te, pozostawaÅ‚ wiÄ™c korytarz wiodÄ…cy do sypialni i Å‚azienki lub … drzwi do piwnicy. Te ostatnie byÅ‚y uchylone i dopiero teraz zauważyÅ‚a, że na schodach wiodÄ…cych w dół Å›wieciÅ‚o siÄ™ Å›wiatÅ‚o. ÅšwiatÅ‚o, którego ona na pewno nie zapaliÅ‚a. Serce znów zaczęło walić jej jak mÅ‚otem. Już chciaÅ‚a zerwać siÄ™ z fotela i rzucić do ucieczki, gdy zza niedomkniÄ™tych drzwi piwnicznych usÅ‚yszaÅ‚a rozpaczliwie miaukniÄ™cie. To niewÄ…tpliwie byÅ‚ Mefisto. Przez chwilÄ™ biÅ‚a siÄ™ z myÅ›lami: wybiec z domu na ulicÄ™, czy sprawdzić w piwnicy, co dzieje siÄ™ z kotem. MiaukniÄ™cie, tym razem niewymownie smutne i sÅ‚abnÄ…ce powtórzyÅ‚o siÄ™. Jane powzięła decyzjÄ™. WpadÅ‚a do kuchni i chwyciÅ‚a najwiÄ™kszy jaki miaÅ‚a nóż do chleba, popchnęła drzwi do piwnicy i ostrożnie, krok za krokiem zaczęła schodzić w dół. Smród robiÅ‚ siÄ™ coraz gÄ™stszy, Jane nabieraÅ‚a powietrza krótkimi, urywanymi oddechami. DyszaÅ‚a spazmatycznie, a serce szarpaÅ‚o siÄ™ tak, jakby chciaÅ‚o wyskoczyć z jej piersi. Co ty tutaj robisz, zwariowaÅ‚aÅ›?! GorÄ…czkowo pytaÅ‚a siÄ™ w myÅ›lach, ale mimo wszystko brnęła dalej. ByÅ‚a coraz bliżej drugich, dolnych drzwi zza których nagle dobiegÅ‚ jÄ… przeraźliwy, niewÄ…tpliwie przedÅ›miertelny jÄ™k Mefisto. RównoczeÅ›nie usÅ‚yszaÅ‚a dźwiÄ™k gruchotanych koÅ›ci i obrzydliwe, obleÅ›ne mlaskanie w poÅ‚Ä…czeniu z gÅ‚uchym pomrukiem zadowolenia. Nie wierzÄ…c, że naprawdÄ™ to robi Jane z wyciÄ…gniÄ™tÄ… przed siebie rÄ™kÄ… trzymajÄ…cÄ… nóż kopnęła drzwi. Spiczasty klÄ™czaÅ‚ na podÅ‚odze odwrócony bokiem do niej. Nie zauważyÅ‚ jej, a jeÅ›li nawet zauważyÅ‚, to nie zwracaÅ‚ na niÄ… najmniejszej uwagi. ZwróconÄ… w stronÄ™ Jane lewÄ… rÄ™kÄ… trzymaÅ‚ obie tylne, a prawÄ… przednie Å‚apy kota, którego drobne ciaÅ‚ko odwrócone byÅ‚o brzuchem do góry. ZÄ™by spiczastego raz, za razem wgryzaÅ‚y siÄ™ w wnÄ™trznoÅ›ci, by gwaÅ‚townymi szarpniÄ™ciami wciąż skrytej w kapturze gÅ‚owy wyrywać z nich kolejne, krwawe kÄ™sy. PochÅ‚aniaÅ‚ je Å‚apczywie wydajÄ…c gardÅ‚owe mrukniÄ™cia.
- Nieeeeeeee!!! - wrzasnęła Jane.
Słysząc to spiczasty zawahał się i odwrócił wzrok w jej stronę. Widząc dziewczynę z wyciągniętym nożem upuścił to, co pozostało z Mefisto i uniósł się z posadzki. Jednocześnie kaptur spłynął mu na plecy odsłaniając całkowicie pozbawioną włosów czaszkę. Była gładka i trupio biała, jak u albinosa. Również w miejscach, gdzie powinny znajdować się brwi skóra była zupełnie goła. Ten sam zimny, szaro biały odcień, co cera spiczastego miały tęczówki jego oczu. Martwe spojrzenie jakie rzucił nimi w stronę Jane zmroziło ją i głos natychmiast uwiązł jej w gardle. Zamarła przyklejona plecami do ściany. Spiczasty lewą ręką otarł zakrwawiony podbródek i ruszył w jej kierunku. Gdy znalazł się o pół jarda przed nią uniósł górną wargę obnażając przeraźliwie zepsute zęby. Te, które znajdowały się jeszcze na swoich miejscach były połamane i pokryte brudnym, czarnym nalotem. Większości z nich jednak w ogóle nie było, a z zębodołów jakie po nich pozostały wylewała się zgniło żółta ropa. Spiczasty wydobył z siebie gardłowe, zwierzęce warkniecie, a fetor jakim zionął pozbawił Jane tchu. Zemdlała i osunęła się na betonową posadzkę. Przybysz jeszcze raz odsłonił zęby układając wargi w grymas niekształtnego uśmiechu po czym nieśpiesznie, jakby ociągając się uniósł prawą rękę. W jasnym świetle zwisającej tuż nad jego głową żarówki można było dostrzec, że dłoń obleczona była w rodzaj dziwnej metalowej rękawiczki skrzyżowanej z kastetem. Na końcach palców skrzyły się ostre jak szpilki stalowe szpony. Dłoń zastygła w bezruchu jakby zastanawiając się, co dalej zrobić by nagle, jednym gwałtownym ruchem spaść na pierś dziewczyny. Siła uderzenia była tak wielka, że uzbrojona`dłoń przebiła klatkę i po chwili szamotania w jej wnętrzu wróciła na powierzchnię ściskając wyszarpane, bijące wciąż serce. Spiczasty przyglądał się mu z zainteresowaniem aż do chwili, gdy wydało z siebie ostatni skurcz i wreszcie zamarło. Wtedy odrzucił je w stronę pozostałości po Mefisto i nieśpiesznie zaczął wspinać się schodami do góry.


Autor: Tomek Nitka

Komentarze

Brak dodanych komentarzy. Mo¿e czas dodaæ swój?

Dodaj komentarz

Zaloguj siê, aby móc dodaæ komentarz.

Oceny

Tylko zarejestrowani u¿ytkownicy mog± oceniaæ zawarto¶æ strony

Zaloguj siê lub zarejestruj, ¿eby móc zag³osowaæ.

Brak ocen. Mo¿e czas dodaæ swoj±?
Wygenerowano w sekund: 0.02
1,978,485 Unikalnych wizyt