Nawigacja
· Home
· O sobie
· O stronie
· Artyku?y
· Kursy freedivingu
· Terminy kursów
· Szkolenia indywidualne
· S?owniczek
· Media
· Roorka
· Rekordy
· Linki
· Szukaj
· FAQ
· KONTAKT
· Polityka Cookies
· Opowiadania
· RODO
· O sobie
· O stronie
· Artyku?y
· Kursy freedivingu
· Terminy kursów
· Szkolenia indywidualne
· S?owniczek
· Media
· Roorka
· Rekordy
· Linki
· Szukaj
· FAQ
· KONTAKT
· Polityka Cookies
· Opowiadania
· RODO
Losowa Fotka
Aktualnie online
Krwawe Motha 3. Jane
Jane
Dochodzi?a pó?noc. Jane Foster mia?a do przej?cia jeszcze cztery przecznice. Od blisko roku pokonywa?a t? drog? prawie ka?dego dnia, ale tym razem mia? to by? jej raz ostatni. W?a?nie przed chwil? zosta?a wyrzucona z roboty. Och?on??a ju? nieco po awanturze ko?cz?cej jej karier? za lad? baru „S?oneczny Patrol” i sz?a szybkim, zdecydowanym krokiem. Zapijaczonym typkom, jakich zwykle mo?na by?o spotka? o tej porze, mia? on dawa? do zrozumienia, ?e nale?y trzyma? si? od niej z daleka. Tej nocy jednak nie natrafi?a na ?adnego z nich ani w ogóle na nikogo. Sz?a opustosza?ymi ulicami zatopiona w swoich nieweso?ych my?lach. Nic nie zak?óca?o jej ponurego nastroju. Do czasu. W pewnej chwili, jakie? dwadzie?cia metrów przed sob?, po przeciwnej stronie ulicy dostrzeg?a szczup??, wysok? posta?. M??czyzna nie przypomina? obwiesia, ale w jego wygl?dzie by?o co? dziwnego, co zaniepokoi?o Jane. Stara?a si? jednak nie da? tego pozna? po sobie. Nie zmieni?a rytmu i zbli?aj?c si? k?tem oka rzuca?a tylko ukradkowe spojrzenia w stron? napotkanego. Ubrany by? czarne d?insy i ciemn?, lu?n? kurtk? z kapturem g??boko naci?ni?tym na oczy. Twarzy praktycznie w ogóle nie by?o wida? poza trupio bia?ym, spiczastym podbródkiem. Mijaj?c go Jane zauwa?y?a, ?e dok?adnie w chwili gdy znalaz? si? na jej wysoko?ci m??czyzna obróci? si? i ruszy? w poprzek ulicy kieruj?c si? w jej stron?. Przy?pieszy?a kroku, a w u?amek sekundy pó?niej to samo zrobi? nieznajomy. Nie by?o to co?, czego oczekiwa?a i z czego by?aby zadowolona. Mimo to nie zmienia?a ju? bardziej tempa staraj?c si? w ten sposób nie okazywa? narastaj?cego napi?cia. Jednak wybijane obcasami kowbojskich butów kroki m??czyzny s?ycha? by?o coraz bli?ej za ni?. W ko?cu przy?pieszy?a wi?c, ale równocze?nie to samo zrobi? nieznajomy. Tego by?o ju? za wiele. Nie ogl?daj?c si? za siebie si?gn??a r?k? do torebki i nerwowo odszuka?a znany kszta?t miotacza gazu pieprzowego. Zacisn??a na nim palce. Gwa?townie stan??a, odwróci?a si? i wyci?gaj?c przed siebie praw? r?k? trzymaj?c? miotacz krzykn??a:
- Ani kroku dalej! - Serce wali?o jej jak m?ot. By?a gotowa w ka?dej chwili nacisn?? spust, ale … wokó? nie by?o nikogo! Zdumiona rozejrza?a si? w lewo i w prawo, ale nigdzie nie by?o wida? nawet ?ladu prze?ladowcy.
- Oszala?am, czy co?! – pomy?la?a. To fakt, wydarzenia ostatnich tygodni, a zw?aszcza dzisiejszego dnia sprawi?y, ?e jej nerwy by?y zszargane, ale nigdy wcze?niej nie zdarzy?o si? przecie?, ?eby mia?a urojenia.
- Nie, to niemo?liwe! Nie jestem wariatk?. On musi gdzie? tu by?. Widzia?am go i s?ysza?am jego kroki.
Rozejrza?a si? jeszcze raz, tym razem uwa?niej. W miar? jak emocje opada?y systematycznie przeszukiwa?a wzrokiem okoliczne kosze na ?mieci, latarnie, za?amania murów kamienic. Wreszcie zaledwie oko?o pi?ciu jardów od siebie zauwa?y?a co?, co przyku?o jej uwag?. Obok przewróconego ?mietnika le?a?o kilka tekturowych pude?. Zza jednego z nich jarzy?y si? dwa punkty oczu, pod którymi biela? znany jej ju? charakterystyczny, spiczasty kszta?t podbródka. Jane wzdrygn??a si?. Z wci?? wyci?gni?t? przed siebie r?k? trzymaj?c? miotacz zacz??a krok, po kroku wycofywa? si? nie trac?c prze?ladowcy z oczu. Jego martwe ?renice wpatrywa?y si? w ni? nieruchomym spojrzeniem. Jane najch?tniej obróci?aby si? i rzuci?a do ucieczki, ale strach nie pozwala? jej oderwa? wzroku od skrytej za kartonem postaci. Jeszcze nie, powtarza?a w my?lach robi?c kolejny krok wstecz, jeszcze nie teraz! Musz? znale?? si? dalej od niego! Gdy odleg?o?? wzros?a do oko?o pi?tnastu jardów wreszcie by?a gotowa odwróci? si? i ucieka?, ale w?a?nie wtedy posta? drgn??a. Z wzrokiem nieustannie wbitym w Jane ruszy?a w jej kierunku. Ale nie w sposób, jakiego Jane mog?aby si? spodziewa?. Intruz nie rzuci? si? w jej kierunku, ani nawet nie powsta? z ziemi. Nienaturalnymi, mechanicznymi ruchami zacz?? czo?ga? si? po chodniku. Sprawia? wra?enie jakby dr?czy?o go delirium lub cierpia? na chorob? Parkinsona. Cia?em co kilka chwil wstrz?sa?y quasi-padaczkowe drgawki, ko?czyny nerwowo trz?s?y si?, unosi?y i opada?y na pod?o?e. Tylko g?owa nieustannie zadarta by?a do góry, a spod skrywaj?cego j? kaptura wci?? spoziera? lodowato zimny wzrok, wbity w znieruchomia?? ze strachu Jane. Widok pe?zaj?cego by? tak nieoczekiwany i abstrakcyjny, ?e Jane zamar?a w pó? kroku w ty?, nie mog?c wykona? ?adnego wi?cej ruchu. Rozszerzonymi oczami wpatrywa?a si? w zbli?aj?c? si? do niej galaretowato trz?s?c? si? posta?. W przera?onym umy?le k??bi?y si? chaotyczne my?li.
- Zombie?! - przemkn??o jej przez g?ow? - No, nie! Na razie jeszcze nie zwariowa?am! Pijak w delirium tremens?! Jednak przecie? przed chwil? szed? normalnie, a nawet mnie dogania?. A mo?e ten cz?owiek po prostu ma atak padaczki? - my?la?a gor?czkowo.
Wtedy dobieg? j? ten zapach. Niew?tpliwie rozsiewa?a go wokó? siebie tajemnicza posta?. Nie da? si? on porówna? z niczym, czego Jane do?wiadczy?a kiedykolwiek wcze?niej. Mdl?ce, s?odkawo ple?niowe tonacje miesza?y si? w nim ze smrodem zle?a?ego, zgni?ego mi?sa. Wpleciona we? by?a wo? typowa dla zapuszczonych domów starców, gdzie odór moczu, przesi?kni?tych nim, nie pranych od tygodni pi?am, doprawiony jest st?chlizn? i fetorem psuj?cych si? ze staro?ci cia?, wyp?ywaj?cej z nieopatrzonych ran ropy i nie sprz?tanych wymiocin. Kompozycja ta by?a jedyna w swoim rodzaju. Jej intensywno?? narasta?a z ka?da chwil?. Smród wr?cz namacalnie oblepia? dziewczyn? ze wszystkich stron, wnika? we w?osy, ubranie, wkrada? si? do nosa, gard?a, tchawicy. Tego by?o ju? za wiele. Cia?o Jane wstrz?sn??y konwulsje. Powstrzymuj?c md?o?ci przycisn??a lew? d?o? do ust. Spazmy powtarza?y si? z coraz wi?ksz? si??. Wreszcie po kolejnym z nich Jane poczu?a pieczenie w prze?yku wywo?ane przez soki ?o??dkowe, których kilka kropel dosta?o si? nawet dalej, a? do ust. Jednak nie zwymiotowa?a. Nigdy nie umia?a tego robi?, nawet w czasach collegu, gdy imprezy z rówie?nikami nie raz ko?czy?y si? zatruciem alkoholowym. Próby w?o?enia palców do gard?a, wywo?ania odruchu wymiotnego i pozbycia si? tre?ci ?o??dkowej zawsze ko?czy?y si? u niej niepowodzeniem. Tak by?o i tym razem. Splun??a tylko resztk? kwasu, który znalaz? si? w jej ustach trafiaj?c w chodnik tu? przed pe?zaj?cym agresorem. Wtedy sta?o si? co? nieoczekiwanego - widz?c plwocin? m??czyzna zatrzyma? si?, zadr?a?, skuli? si? w sobie i jakby przestraszony zacz?? si? wycofywa?. Wci?? czo?gaj?c si? po ziemi i ze wzrokiem nieustannie wlepionym w zdumion? tym obrotem sprawy Jane oddala? si? metr po metrze, by wreszcie znikn?? za stert? kartonów, zza której jeszcze niedawno rozpoczyna? swój trz?s?cy si? pochód ku dziewczynie.
Smród z wolna ust?powa?, by wreszcie nag?y podmuch wiatru, który zerwa? si? nie wiedzie? sk?d, do szcz?tu usun?? jego resztki. Jane sta?a na ?rodku ulicy nie mog?c uwierzy? w to, co wydarzy?o si? w ci?gu ostatnich kilkudziesi?ciu sekund. Po zapachu nie pozosta? ?aden ?lad. Pogniecione kartony le?a?y tak, jakby nikt niepokoi? ich od wielu dni. Wokó? panowa?a martwa cisza, bo w mi?dzyczasie wiatr ust?pi? równie szybko, jak si? pojawi?. Napastnika nie by?o w zasi?gu wzroku. Jane sta?a w bezruchu staraj?c si? pozbiera? i zrozumie?, co w?a?ciwie si? sta?o. Ulica wygl?da?a tak, jak dziesi?tki razy gdy wraca?a ni? w ?rodku nocy. Nic nie wskazywa?o na to, ?e tym razem by?o inaczej ni? zwykle. Ponownie rozgl?da?a si? dooko?a, a nawet zdoby?a si? na to, by podej?? bli?ej do sterty kartonów, ale tym razem nie dostrzeg?a ?ladów dziwnego indywiduum. Spiczasty, bia?y podbródek i martwe oczy znikn??y bezpowrotnie. Wreszcie zacz??a zastanawia? si?, czy przypadkiem to wszystko si? jej nie przy?ni?o? W miar? up?ywu kolejnych minut emocje opada?y coraz bardziej, a ona zaczyna?a dochodzi? do wniosku, ?e halucynacje mog? jednak stanowi? wyt?umaczenie ca?ego zdarzenia. Powoli, wci?? nieco niepewnym krokiem zacz??a wycofywa? si?, by wreszcie odwróci? si? plecami do stosu kartonów i swym zwyk?ym, energicznym krokiem ruszy?a w stron? domu. Sz?a tak nabieraj?c coraz wi?kszej pewno?ci, ?e jednak to nie rzeczywisto??, ale jej rozedrgany w ostatnich dniach umys? by? kreatorem przedziwnej, trz?s?cej si? postaci o ?wiec?cych oczach i trupio bia?ym, spiczastym podbródku.
Przyczyn, dla których psychika Jane sta?a si? ostatnio mocno rozchwiana by?o wiele. Wszystko zacz??o si? od tragicznego wypadku matki, któr? zmia?d?y?a winda spadaj?ca w wie?owcu na Manhattanie przy 52 ulicy. Mrs Ottley od trzydziestu lat pracowa?a tam jako sekretarka w kancelarii adwokackiej Smith & Barrel. Zako?czy?a swój ?ywot zmierzaj?c jak zwykle punktualnie, a mówi?c ?ci?lej przed czasem, bo ju? o 8:40 rano do mieszcz?cej si? na 36 pi?trze siedziby firmy. Wraz z ni? winda pogrzeba?a siedmioro innych jad?cych ni? pracowników ró?nych instytucji, których uratowa? mog?o zwyk?e spó?nienie. Prawd? mówi?c wystarczy?oby po prostu przyj?? do roboty na 9:00, zamiast dwadzie?cia minut przed czasem, czyli akurat wtedy, gdy windzie, na której przegl?dach postanowi? zaoszcz?dzi? administrator budynku, zachcia?o si? spada? z trzydziestego pi?tra.
Jane nigdy nie by?a z matk? w serdecznych relacjach, a od czasu gdy jedena?cie lat temu pok?óci?y si? o spadek po przedwcze?nie zmar?ym ojcu, nie utrzymywa?a z ni? ?adnego kontaktu. W sumie wi?c jej odej?cie nie zrobi?o na niej wielkiego wra?enia, ale jednak by?a to jej matka. Co wi?cej ta ?mier? by?a dopiero pocz?tkiem serii feralnych wydarze?. By wzi?? udzia? w pogrzebie Jane musia?a pokona? 1700 mil w samochodzie w jedn?, a nast?pnie powrotn? stron?. Aerodromfobia zacz??a manifestowa? si? u niej w wieku lat kilkunastu, by systematycznie narasta? z roku na rok. Obecnie osi?gn??a stopie? nie pozwalaj?cy jej na wej?cie na pok?ad ?adnego samolotu. My?l o uniesieniu si? nad ziemi? w lataj?cym, blaszanym pude?ku przyprawia?a j? o dreszcze, wi?c ten ?rodek transportu odpada? z ca?kowit? pewno?ci?. Mog?a jednak zdecydowa? si? na wygodn? podró? poci?giem lub w ostateczno?ci autobusem, ale zamiast tego wybra?a w?asne auto. Jej licz?cy ponad pi?tna?cie lat Buick Regal rocznik 1987 ca?kiem sprawnie radzi? sobie z poruszaniem si? po Motha i okolicach ale nie bardzo nadawa? si? do podró?y na drugi koniec Stanów. Wszyscy znajomi odradzali wi?c jej ten pomys?, ale Jane upar?a si?, jak zreszt? nie pierwszy raz w ?yciu. Od czasów, gdy by?a jeszcze ma?? dziewczynk? je?li ktokolwiek usi?owa? nak?oni? j? do czegokolwiek, ona zawsze chcia?a zrobi? co? dok?adnie odwrotnego i zwykle stawia?a na swoim. Tak by?o i tym razem. Niestety nie by? to dobry wybór, o czym przekona?a si? w drodze powrotnej. Z?o?liwy los pozwoli? jej przejecha? prawie ca?? tras? tam i z powrotem bez problemów, by sp?ata? figla na nieca?? godzin? drogi od Motha. W?a?nie tam zaczyna? si? d?ugi na trzy mile ostry zjazd z Marra Mountains. Zm?czona wielogodzinn? podró?? Jane nie do ko?ca panowa?a nad pojazdem i zamiast hamowa? silnikiem pozwala?a mu to rozp?dza? si? zanadto, to znów gwa?townie wtr?ca?a pr?dko?? nerwowo naciskaj?c peda? hamulca. Rozgrzane do czerwono?ci tarcze hamulcowe wreszcie odmówi?y pos?usze?stwa i stary Buick nieuchronnie zacz?? nabiera? pr?dko?ci. Wkrótce Jane utraci?a nad nim jak?kolwiek kontrol? i przera?ona p?dzi?a na o?lep. Szcz??cie w nieszcz??ciu, ?e ostatni zakr?t, z którego ju? nie uda?o si? jej wyprowadzi? auta nie prowadzi? ku przepa?ci. Buick wypad? z trasy i trzykrotnie przekozio?kowa?, zatrzymuj?c si? na dachu, ale nic z?ego wi?cej si? nie wydarzy?o. Przeje?d?aj?cy pó? godziny pó?niej Brenden Forest wyci?gn?? Jane ze zniszczonego samochodu i zawióz? j? do kliniki Harry’ego Niela. Tam okaza?o si?, ?e o dziwo nie dozna?a ona ?adnych powa?niejszych obra?e?, poza kilkoma lekkimi otarciami i st?uczeniami, co niew?tpliwie zawdzi?cza?a pasom bezpiecze?stwa, z których zawsze skwapliwie korzysta?a. Stary Buick dokona? jednak ?ywota i chwilowo Jane zosta?a bez samochodu. Wkrótce jednak okaza?o si?, ?e nawet gdyby jakim? cudem nadawa? si? on do jazdy, to i tak w?a?cicielka nie zrobi?aby ju? z niego u?ytku. Jane zupe?nie utraci?a zaufanie do w?asnych umiej?tno?ci, jako kierowcy, a dodatkowo d?wi?k gniecionej karoserii auta wbi? si? jej w g?ow? i skojarzy? z wyobra?eniem tego, co s?ysze? musia?a jej matka w ostatnich u?amkach sekund przed zmia?d?eniem w windzie. W rezultacie zupe?nie straci?a ch??, a mo?e raczej odwag? do kierowania pojazdami mechanicznymi. Od tego czasu zacz??a przemieszcza? si? po Motha wy??cznie piechot?, ewentualnie korzystaj?c z uprzejmo?ci zmotoryzowanych znajomych. Wkrótce mia?o to przynie?? swoje konsekwencje. W dwa tygodnie po powrocie z pogrzebu jej s?siadka – Jennifer Lawrence zaoferowa?a, ?e podrzuci j? do baru „S?oneczny Patrol”, w którym Jane pracowa?a wieczorami jako barmanka. Zamiast jednak jecha? drog? najkrótsz? Jennifer zahaczy?a o market budowlany starego Jamesa Wrighta, by kupi? tapet? do pokoju swojej córki. By? to rejon miasteczka oddalony zarówno od domu Jane, baru w którym pracowa?a, jak i innych odwiedzanych przez ni? miejsc, nic wi?c dziwnego, ?e Jane prawie nigdy tu nigdy bywa?a. I nie powinna by?a. A mo?e w?a?nie powinna? Do??, ?e po przeciwnej stronie ulicy dostrzeg?a swojego ch?opaka, Johna McDowella ob?ciskuj?cego si? z miejscow? wyw?ok?, Judith Lance. Jeszcze dzie? wcze?niej John przysi?ga? Jane dozgonn? mi?o??, byle tylko pozwoli?a mu sp?dzi? u siebie kolejn? noc obdarowuj?c go swymi wdzi?kami. A dzi??! Judith! Tego by?o stanowczo za wiele. Jane bez s?owa odwróci?a si? na pi?cie i za??da?a od Jennifer, by ta zapomnia?a o tapecie i natychmiast zawioz?a j? do jej miejsca pracy. Tam z?a passa mia?a swój ci?g dalszy. Roztrz?siona Jane przez ca?y wieczór nie mog?a doj?? do siebie i kompletnie nie dawa?a sobie rady z obs?ug? go?ci. Nigdy nie by?a zbyt sprawn? barmank?, ale mimo to szef Jeremy Grant ca?y czas pozwala? jej pracowa?, bo najpierw by? po prostu zbyt leniwy, by zada? sobie trud szukania kogo? innego na jej miejsce, a pó?niej zacz?? si? w niej podkochiwa?. Zatrudni? j? nieca?y rok temu, zaraz po tym, jak jej poprzedniczka w trybie nag?ym opu?ci?a Motha by wyjecha? ze swoim nowo poznanym kochankiem na zachodnie wybrze?e. Jane nawin??a si? przypadkowo we w?a?ciwym momencie i zaj??a opuszczone miejsce za barem. Nie by?a zbyt bystra i d?ugi czas zaj??o jej opanowanie nazw i cen wszystkich trunków, a ka?de przyrz?dzanie koktajlu z pocz?tku ko?czy?o si? mniejsz? lub wi?ksz? katastrof?. Kolejne miesi?ce mija?y, a ona wci?? nie zbli?a?a si? nawet do sprawno?ci, z jak? w niuansach barowej profesji porusza?a si? jej poprzedniczka, ale w ko?cu zacz??a z grubsza ogarnia? ca?okszta?t stoj?cych przed ni? zada?. Jednak tego dnia wszystko sprzysi?g?o si? przeciwko niej. By?a roztrz?siona tym, co zobaczy?a pod marketem i czego si? dotkn??a, to lecia?o jej z r?k. Na pierwszy ogie? poszed? kufel do piwa Budweiser. Wkrótce do??czy?y do niego dwie szklanki do whiskey, a wreszcie spory talerz z w?a?nie przygotowanym przez kuchni?, krwistym stekiem przeznaczonym dla wielebnego Joshuy Buttona, który osiem miesi?cy temu zast?pi? swego poprzednika, Christo Mallone ustrzelonego przez niezidentyfikowanego do tej pory strzelca wyborowego. Kolejne godziny mija?y, a Jane nie radzi?a sobie ani troch? lepiej. Jeremy Grant obserwowa? j? z narastaj?c? irytacj?. Przed wyj?ciem z domu ?ona zrobi?a mu piek?o o jak?? b?ahostk? (jak maj? to w zwyczaju ?ony), wi?c mimo powszechnie znanej pob?a?liwo?ci jego cierpliwo?? tym razem by?a na wyczerpaniu i poma?u przeradza?a si? w narastaj?c? w?ciek?o??.
- Czy ta dziewczyna chce pu?ci? mnie z torbami?! - my?la? obserwuj?c jak tym razem zamiast koktajlu „Ogniste S?o?ce Babilonu” poda?a klientowi krwaw? Mary. Jednak g?ówn? przyczyna z?o?ci by?y wspomnienia sprzed tygodnia, kiedy usi?owa? posadzi? sobie Jane na kolanach. Nie nale?a? do m??czyzn, którzy wyrywaj? wszystkie napotkane m?ódki dooko?a, ale pó? roku wcze?niej ze zdumieniem odkry?, ?e Jane ca?kiem mu si? podoba. Zacz?? zwraca? na ni? baczniejsz? uwag?, robi? drobne uprzejmo?ci i próbowa? nawi?za? bli?sz? znajomo??. Nie spotyka?o si? to z entuzjazmem ze strony dziewczyny, w ko?cu Jeremy nie do??, ?e ?onaty, to by? od niej o dobre dwadzie?cia lat starszy, nie mówi?c o piwnym brzuchu, który wylewa? si? oble?n?, zwisaj?c? fa?d? znad zaci?gni?tego paska od spodni. Mimo wszystko by? to jej pracodawca, a o prac? w Motha ?atwo nie by?o. Zachowywa?a si? wi?c z dystansem, ale nie odrzuca?a jego zalotów wystarczaj?co zdecydowanie. W konsekwencji, gdy tydzie? temu Jeremy wypi? nieco wi?cej ni? zwykle, o?mieli?o go na tyle, ?e posadzi? sobie Jane na kolanach i usi?owa? z?apa? j? za biust. Tego by?o dla niej ju? za wiele i sko?czy?o si? siarczystym policzkiem wymierzonym pracodawcy. Mimo i? nast?pnego wieczora ponownie stawi?a si? do pracy, a ?adne z nich nie wróci?o do wydarze? z dnia poprzedniego, to od tego czasu relacje mi?dzy nimi by?y napi?te jak struna. W ka?dej chwili ka?de z nich mog?o wybuchn??. Nic wi?c dziwnego, ?e gdy w feralny wieczór Jane roztrzaska?a nie napocz?t?, litrow? butelk? Jacka Danielsa Jeremy wreszcie nie wytrzyma?. Dalej wydarzenia potoczy?y si? z szybko?ci? i porywczo?ci?, której nikt nie spodziewa?by si? po tym zazwyczaj powolnym i spokojnym m??czy?nie.
- Wypierdalaj - wycedzi? zimno w stron? dziewczyny. Jednak zaraz podniós? g?os - Zabieraj si? z mojego baru i nie pokazuj si? tu wi?cej. Wynocha!!! - wydar? si? wreszcie na ca?e gard?o, tak ?e nawet go?cie siedz?cy przy najbardziej oddalonych stolikach podnie?li g?owy, by zobaczy?, co w?a?ciwie si? dzieje. Maj?cej wszystkiego dosy? Jane nie trzeba by?o dwa razy powtarza?. Bez s?owa zabra?a swoj? torebk?, zarzuci?a p?aszcz i nie pytaj?c nawet o zaleg?e wynagrodzenie za ostatni tydzie? wybieg?a na ulic?. Zatrzyma?a si? szlochaj?c pod najbli?sz? latarni?. D?ugo sta?a opieraj?c si? o ni? plecami, by och?on?wszy nieco ruszy? z wolna w dobrze znanym kierunku, do domu.
Pó? godziny pó?niej mia?a za sob? jeszcze jedno paskudne do?wiadczenie tego dnia – spotkanie, wyimaginowane czy realne, ze spiczastym podbródkiem. By?o tego wystarczaj?co do??, jak na jeden wieczór. Na szcz??cie nie niepokojona ju? przez nikogo wkrótce dotar?a do swojego domu na wschodnich obrze?ach Motha. Z my?l?, ?e robi to po raz ostatni wyj??a spod wycieraczki klucz. Dwa inne zgubi?a ju? dawno, dlatego ten jedyny jaki jej zosta? wychodz?c do pracy zostawia?a dla Johna, który przez pó? roku ich znajomo?ci nie zdo?a? dorobi? zapasowego egzemplarza. I dobrze! Dzi?ki temu ten dupek nie wjedzie ju? nigdy do jej domu! Wyczerpana wydarzeniami minionego dnia rzuci?a torebk? na stoj?c? w przedpokoju szafk? i nie zdejmuj?c nawet p?aszcza opad?a bez si? na jedyny jaki posiada?a fotel. Westchn??a g??boko i rozejrza?a si? wokó? poszukuj?c wzrokiem Mefisto.
- Kici, kici - zawo?a?a, ale kocur nie dawa? znaku ?ycia.
- Znów polaz?e? na dziewczynki - pomy?la?a u?miechaj?c si? do siebie po raz pierwszy tego dnia. Si?gn??a r?k? do stoj?cej na komodzie, napocz?tej zaledwie dzie? wcze?niej butelki Burbona i … nagle poczu?a si? nieswojo. W pierwszej chwili nie wiedzia?a o co chodzi, ale ju? po sekundzie zrozumia?a - dobieg? j? TEN zapach! Ten sam, który zemdli? j? niewiele ponad kwadrans temu na ulicy przy stosie kartonów. Nie, to nie mo?e by? prawd?, pomy?la?a z trwog?. Tymczasem smród narasta?. Zamar?a w bezruchu na swoim fotelu i wodz?c tylko ga?kami oczu dooko?a siebie usi?owa?a znale?? jego ?ród?o. Jednak spiczastego podbródka z ca?kowit? pewno?ci? nie by?o w living roomie. Siedzia?a w jego naro?niku i ca?y pokój mia?a przed oczami. Drzwi do kuchni by?y zatrza?ni?te, pozostawa? wi?c korytarz wiod?cy do sypialni i ?azienki lub … drzwi do piwnicy. Te ostatnie by?y uchylone i dopiero teraz zauwa?y?a, ?e na schodach wiod?cych w dó? ?wieci?o si? ?wiat?o. ?wiat?o, którego ona na pewno nie zapali?a. Serce znów zacz??o wali? jej jak m?otem. Ju? chcia?a zerwa? si? z fotela i rzuci? do ucieczki, gdy zza niedomkni?tych drzwi piwnicznych us?ysza?a rozpaczliwie miaukni?cie. To niew?tpliwie by? Mefisto. Przez chwil? bi?a si? z my?lami: wybiec z domu na ulic?, czy sprawdzi? w piwnicy, co dzieje si? z kotem. Miaukni?cie, tym razem niewymownie smutne i s?abn?ce powtórzy?o si?. Jane powzi??a decyzj?. Wpad?a do kuchni i chwyci?a najwi?kszy jaki mia?a nó? do chleba, popchn??a drzwi do piwnicy i ostro?nie, krok za krokiem zacz??a schodzi? w dó?. Smród robi? si? coraz g?stszy, Jane nabiera?a powietrza krótkimi, urywanymi oddechami. Dysza?a spazmatycznie, a serce szarpa?o si? tak, jakby chcia?o wyskoczy? z jej piersi. Co ty tutaj robisz, zwariowa?a??! Gor?czkowo pyta?a si? w my?lach, ale mimo wszystko brn??a dalej. By?a coraz bli?ej drugich, dolnych drzwi zza których nagle dobieg? j? przera?liwy, niew?tpliwie przed?miertelny j?k Mefisto. Równocze?nie us?ysza?a d?wi?k gruchotanych ko?ci i obrzydliwe, oble?ne mlaskanie w po??czeniu z g?uchym pomrukiem zadowolenia. Nie wierz?c, ?e naprawd? to robi Jane z wyci?gni?t? przed siebie r?k? trzymaj?c? nó? kopn??a drzwi. Spiczasty kl?cza? na pod?odze odwrócony bokiem do niej. Nie zauwa?y? jej, a je?li nawet zauwa?y?, to nie zwraca? na ni? najmniejszej uwagi. Zwrócon? w stron? Jane lew? r?k? trzyma? obie tylne, a praw? przednie ?apy kota, którego drobne cia?ko odwrócone by?o brzuchem do góry. Z?by spiczastego raz, za razem wgryza?y si? w wn?trzno?ci, by gwa?townymi szarpni?ciami wci?? skrytej w kapturze g?owy wyrywa? z nich kolejne, krwawe k?sy. Poch?ania? je ?apczywie wydaj?c gard?owe mrukni?cia.
- Nieeeeeeee!!! - wrzasn??a Jane.
S?ysz?c to spiczasty zawaha? si? i odwróci? wzrok w jej stron?. Widz?c dziewczyn? z wyci?gni?tym no?em upu?ci? to, co pozosta?o z Mefisto i uniós? si? z posadzki. Jednocze?nie kaptur sp?yn?? mu na plecy ods?aniaj?c ca?kowicie pozbawion? w?osów czaszk?. By?a g?adka i trupio bia?a, jak u albinosa. Równie? w miejscach, gdzie powinny znajdowa? si? brwi skóra by?a zupe?nie go?a. Ten sam zimny, szaro bia?y odcie?, co cera spiczastego mia?y t?czówki jego oczu. Martwe spojrzenie jakie rzuci? nimi w stron? Jane zmrozi?o j? i g?os natychmiast uwi?z? jej w gardle. Zamar?a przyklejona plecami do ?ciany. Spiczasty lew? r?k? otar? zakrwawiony podbródek i ruszy? w jej kierunku. Gdy znalaz? si? o pó? jarda przed ni? uniós? górn? warg? obna?aj?c przera?liwie zepsute z?by. Te, które znajdowa?y si? jeszcze na swoich miejscach by?y po?amane i pokryte brudnym, czarnym nalotem. Wi?kszo?ci z nich jednak w ogóle nie by?o, a z z?bodo?ów jakie po nich pozosta?y wylewa?a si? zgni?o ?ó?ta ropa. Spiczasty wydoby? z siebie gard?owe, zwierz?ce warkniecie, a fetor jakim zion?? pozbawi? Jane tchu. Zemdla?a i osun??a si? na betonow? posadzk?. Przybysz jeszcze raz ods?oni? z?by uk?adaj?c wargi w grymas niekszta?tnego u?miechu po czym nie?piesznie, jakby oci?gaj?c si? uniós? praw? r?k?. W jasnym ?wietle zwisaj?cej tu? nad jego g?ow? ?arówki mo?na by?o dostrzec, ?e d?o? obleczona by?a w rodzaj dziwnej metalowej r?kawiczki skrzy?owanej z kastetem. Na ko?cach palców skrzy?y si? ostre jak szpilki stalowe szpony. D?o? zastyg?a w bezruchu jakby zastanawiaj?c si?, co dalej zrobi? by nagle, jednym gwa?townym ruchem spa?? na pier? dziewczyny. Si?a uderzenia by?a tak wielka, ?e uzbrojona`d?o? przebi?a klatk? i po chwili szamotania w jej wn?trzu wróci?a na powierzchni? ?ciskaj?c wyszarpane, bij?ce wci?? serce. Spiczasty przygl?da? si? mu z zainteresowaniem a? do chwili, gdy wyda?o z siebie ostatni skurcz i wreszcie zamar?o. Wtedy odrzuci? je w stron? pozosta?o?ci po Mefisto i nie?piesznie zacz?? wspina? si? schodami do góry.
Autor: Tomek Nitka
Dochodzi?a pó?noc. Jane Foster mia?a do przej?cia jeszcze cztery przecznice. Od blisko roku pokonywa?a t? drog? prawie ka?dego dnia, ale tym razem mia? to by? jej raz ostatni. W?a?nie przed chwil? zosta?a wyrzucona z roboty. Och?on??a ju? nieco po awanturze ko?cz?cej jej karier? za lad? baru „S?oneczny Patrol” i sz?a szybkim, zdecydowanym krokiem. Zapijaczonym typkom, jakich zwykle mo?na by?o spotka? o tej porze, mia? on dawa? do zrozumienia, ?e nale?y trzyma? si? od niej z daleka. Tej nocy jednak nie natrafi?a na ?adnego z nich ani w ogóle na nikogo. Sz?a opustosza?ymi ulicami zatopiona w swoich nieweso?ych my?lach. Nic nie zak?óca?o jej ponurego nastroju. Do czasu. W pewnej chwili, jakie? dwadzie?cia metrów przed sob?, po przeciwnej stronie ulicy dostrzeg?a szczup??, wysok? posta?. M??czyzna nie przypomina? obwiesia, ale w jego wygl?dzie by?o co? dziwnego, co zaniepokoi?o Jane. Stara?a si? jednak nie da? tego pozna? po sobie. Nie zmieni?a rytmu i zbli?aj?c si? k?tem oka rzuca?a tylko ukradkowe spojrzenia w stron? napotkanego. Ubrany by? czarne d?insy i ciemn?, lu?n? kurtk? z kapturem g??boko naci?ni?tym na oczy. Twarzy praktycznie w ogóle nie by?o wida? poza trupio bia?ym, spiczastym podbródkiem. Mijaj?c go Jane zauwa?y?a, ?e dok?adnie w chwili gdy znalaz? si? na jej wysoko?ci m??czyzna obróci? si? i ruszy? w poprzek ulicy kieruj?c si? w jej stron?. Przy?pieszy?a kroku, a w u?amek sekundy pó?niej to samo zrobi? nieznajomy. Nie by?o to co?, czego oczekiwa?a i z czego by?aby zadowolona. Mimo to nie zmienia?a ju? bardziej tempa staraj?c si? w ten sposób nie okazywa? narastaj?cego napi?cia. Jednak wybijane obcasami kowbojskich butów kroki m??czyzny s?ycha? by?o coraz bli?ej za ni?. W ko?cu przy?pieszy?a wi?c, ale równocze?nie to samo zrobi? nieznajomy. Tego by?o ju? za wiele. Nie ogl?daj?c si? za siebie si?gn??a r?k? do torebki i nerwowo odszuka?a znany kszta?t miotacza gazu pieprzowego. Zacisn??a na nim palce. Gwa?townie stan??a, odwróci?a si? i wyci?gaj?c przed siebie praw? r?k? trzymaj?c? miotacz krzykn??a:
- Ani kroku dalej! - Serce wali?o jej jak m?ot. By?a gotowa w ka?dej chwili nacisn?? spust, ale … wokó? nie by?o nikogo! Zdumiona rozejrza?a si? w lewo i w prawo, ale nigdzie nie by?o wida? nawet ?ladu prze?ladowcy.
- Oszala?am, czy co?! – pomy?la?a. To fakt, wydarzenia ostatnich tygodni, a zw?aszcza dzisiejszego dnia sprawi?y, ?e jej nerwy by?y zszargane, ale nigdy wcze?niej nie zdarzy?o si? przecie?, ?eby mia?a urojenia.
- Nie, to niemo?liwe! Nie jestem wariatk?. On musi gdzie? tu by?. Widzia?am go i s?ysza?am jego kroki.
Rozejrza?a si? jeszcze raz, tym razem uwa?niej. W miar? jak emocje opada?y systematycznie przeszukiwa?a wzrokiem okoliczne kosze na ?mieci, latarnie, za?amania murów kamienic. Wreszcie zaledwie oko?o pi?ciu jardów od siebie zauwa?y?a co?, co przyku?o jej uwag?. Obok przewróconego ?mietnika le?a?o kilka tekturowych pude?. Zza jednego z nich jarzy?y si? dwa punkty oczu, pod którymi biela? znany jej ju? charakterystyczny, spiczasty kszta?t podbródka. Jane wzdrygn??a si?. Z wci?? wyci?gni?t? przed siebie r?k? trzymaj?c? miotacz zacz??a krok, po kroku wycofywa? si? nie trac?c prze?ladowcy z oczu. Jego martwe ?renice wpatrywa?y si? w ni? nieruchomym spojrzeniem. Jane najch?tniej obróci?aby si? i rzuci?a do ucieczki, ale strach nie pozwala? jej oderwa? wzroku od skrytej za kartonem postaci. Jeszcze nie, powtarza?a w my?lach robi?c kolejny krok wstecz, jeszcze nie teraz! Musz? znale?? si? dalej od niego! Gdy odleg?o?? wzros?a do oko?o pi?tnastu jardów wreszcie by?a gotowa odwróci? si? i ucieka?, ale w?a?nie wtedy posta? drgn??a. Z wzrokiem nieustannie wbitym w Jane ruszy?a w jej kierunku. Ale nie w sposób, jakiego Jane mog?aby si? spodziewa?. Intruz nie rzuci? si? w jej kierunku, ani nawet nie powsta? z ziemi. Nienaturalnymi, mechanicznymi ruchami zacz?? czo?ga? si? po chodniku. Sprawia? wra?enie jakby dr?czy?o go delirium lub cierpia? na chorob? Parkinsona. Cia?em co kilka chwil wstrz?sa?y quasi-padaczkowe drgawki, ko?czyny nerwowo trz?s?y si?, unosi?y i opada?y na pod?o?e. Tylko g?owa nieustannie zadarta by?a do góry, a spod skrywaj?cego j? kaptura wci?? spoziera? lodowato zimny wzrok, wbity w znieruchomia?? ze strachu Jane. Widok pe?zaj?cego by? tak nieoczekiwany i abstrakcyjny, ?e Jane zamar?a w pó? kroku w ty?, nie mog?c wykona? ?adnego wi?cej ruchu. Rozszerzonymi oczami wpatrywa?a si? w zbli?aj?c? si? do niej galaretowato trz?s?c? si? posta?. W przera?onym umy?le k??bi?y si? chaotyczne my?li.
- Zombie?! - przemkn??o jej przez g?ow? - No, nie! Na razie jeszcze nie zwariowa?am! Pijak w delirium tremens?! Jednak przecie? przed chwil? szed? normalnie, a nawet mnie dogania?. A mo?e ten cz?owiek po prostu ma atak padaczki? - my?la?a gor?czkowo.
Wtedy dobieg? j? ten zapach. Niew?tpliwie rozsiewa?a go wokó? siebie tajemnicza posta?. Nie da? si? on porówna? z niczym, czego Jane do?wiadczy?a kiedykolwiek wcze?niej. Mdl?ce, s?odkawo ple?niowe tonacje miesza?y si? w nim ze smrodem zle?a?ego, zgni?ego mi?sa. Wpleciona we? by?a wo? typowa dla zapuszczonych domów starców, gdzie odór moczu, przesi?kni?tych nim, nie pranych od tygodni pi?am, doprawiony jest st?chlizn? i fetorem psuj?cych si? ze staro?ci cia?, wyp?ywaj?cej z nieopatrzonych ran ropy i nie sprz?tanych wymiocin. Kompozycja ta by?a jedyna w swoim rodzaju. Jej intensywno?? narasta?a z ka?da chwil?. Smród wr?cz namacalnie oblepia? dziewczyn? ze wszystkich stron, wnika? we w?osy, ubranie, wkrada? si? do nosa, gard?a, tchawicy. Tego by?o ju? za wiele. Cia?o Jane wstrz?sn??y konwulsje. Powstrzymuj?c md?o?ci przycisn??a lew? d?o? do ust. Spazmy powtarza?y si? z coraz wi?ksz? si??. Wreszcie po kolejnym z nich Jane poczu?a pieczenie w prze?yku wywo?ane przez soki ?o??dkowe, których kilka kropel dosta?o si? nawet dalej, a? do ust. Jednak nie zwymiotowa?a. Nigdy nie umia?a tego robi?, nawet w czasach collegu, gdy imprezy z rówie?nikami nie raz ko?czy?y si? zatruciem alkoholowym. Próby w?o?enia palców do gard?a, wywo?ania odruchu wymiotnego i pozbycia si? tre?ci ?o??dkowej zawsze ko?czy?y si? u niej niepowodzeniem. Tak by?o i tym razem. Splun??a tylko resztk? kwasu, który znalaz? si? w jej ustach trafiaj?c w chodnik tu? przed pe?zaj?cym agresorem. Wtedy sta?o si? co? nieoczekiwanego - widz?c plwocin? m??czyzna zatrzyma? si?, zadr?a?, skuli? si? w sobie i jakby przestraszony zacz?? si? wycofywa?. Wci?? czo?gaj?c si? po ziemi i ze wzrokiem nieustannie wlepionym w zdumion? tym obrotem sprawy Jane oddala? si? metr po metrze, by wreszcie znikn?? za stert? kartonów, zza której jeszcze niedawno rozpoczyna? swój trz?s?cy si? pochód ku dziewczynie.
Smród z wolna ust?powa?, by wreszcie nag?y podmuch wiatru, który zerwa? si? nie wiedzie? sk?d, do szcz?tu usun?? jego resztki. Jane sta?a na ?rodku ulicy nie mog?c uwierzy? w to, co wydarzy?o si? w ci?gu ostatnich kilkudziesi?ciu sekund. Po zapachu nie pozosta? ?aden ?lad. Pogniecione kartony le?a?y tak, jakby nikt niepokoi? ich od wielu dni. Wokó? panowa?a martwa cisza, bo w mi?dzyczasie wiatr ust?pi? równie szybko, jak si? pojawi?. Napastnika nie by?o w zasi?gu wzroku. Jane sta?a w bezruchu staraj?c si? pozbiera? i zrozumie?, co w?a?ciwie si? sta?o. Ulica wygl?da?a tak, jak dziesi?tki razy gdy wraca?a ni? w ?rodku nocy. Nic nie wskazywa?o na to, ?e tym razem by?o inaczej ni? zwykle. Ponownie rozgl?da?a si? dooko?a, a nawet zdoby?a si? na to, by podej?? bli?ej do sterty kartonów, ale tym razem nie dostrzeg?a ?ladów dziwnego indywiduum. Spiczasty, bia?y podbródek i martwe oczy znikn??y bezpowrotnie. Wreszcie zacz??a zastanawia? si?, czy przypadkiem to wszystko si? jej nie przy?ni?o? W miar? up?ywu kolejnych minut emocje opada?y coraz bardziej, a ona zaczyna?a dochodzi? do wniosku, ?e halucynacje mog? jednak stanowi? wyt?umaczenie ca?ego zdarzenia. Powoli, wci?? nieco niepewnym krokiem zacz??a wycofywa? si?, by wreszcie odwróci? si? plecami do stosu kartonów i swym zwyk?ym, energicznym krokiem ruszy?a w stron? domu. Sz?a tak nabieraj?c coraz wi?kszej pewno?ci, ?e jednak to nie rzeczywisto??, ale jej rozedrgany w ostatnich dniach umys? by? kreatorem przedziwnej, trz?s?cej si? postaci o ?wiec?cych oczach i trupio bia?ym, spiczastym podbródku.
Przyczyn, dla których psychika Jane sta?a si? ostatnio mocno rozchwiana by?o wiele. Wszystko zacz??o si? od tragicznego wypadku matki, któr? zmia?d?y?a winda spadaj?ca w wie?owcu na Manhattanie przy 52 ulicy. Mrs Ottley od trzydziestu lat pracowa?a tam jako sekretarka w kancelarii adwokackiej Smith & Barrel. Zako?czy?a swój ?ywot zmierzaj?c jak zwykle punktualnie, a mówi?c ?ci?lej przed czasem, bo ju? o 8:40 rano do mieszcz?cej si? na 36 pi?trze siedziby firmy. Wraz z ni? winda pogrzeba?a siedmioro innych jad?cych ni? pracowników ró?nych instytucji, których uratowa? mog?o zwyk?e spó?nienie. Prawd? mówi?c wystarczy?oby po prostu przyj?? do roboty na 9:00, zamiast dwadzie?cia minut przed czasem, czyli akurat wtedy, gdy windzie, na której przegl?dach postanowi? zaoszcz?dzi? administrator budynku, zachcia?o si? spada? z trzydziestego pi?tra.
Jane nigdy nie by?a z matk? w serdecznych relacjach, a od czasu gdy jedena?cie lat temu pok?óci?y si? o spadek po przedwcze?nie zmar?ym ojcu, nie utrzymywa?a z ni? ?adnego kontaktu. W sumie wi?c jej odej?cie nie zrobi?o na niej wielkiego wra?enia, ale jednak by?a to jej matka. Co wi?cej ta ?mier? by?a dopiero pocz?tkiem serii feralnych wydarze?. By wzi?? udzia? w pogrzebie Jane musia?a pokona? 1700 mil w samochodzie w jedn?, a nast?pnie powrotn? stron?. Aerodromfobia zacz??a manifestowa? si? u niej w wieku lat kilkunastu, by systematycznie narasta? z roku na rok. Obecnie osi?gn??a stopie? nie pozwalaj?cy jej na wej?cie na pok?ad ?adnego samolotu. My?l o uniesieniu si? nad ziemi? w lataj?cym, blaszanym pude?ku przyprawia?a j? o dreszcze, wi?c ten ?rodek transportu odpada? z ca?kowit? pewno?ci?. Mog?a jednak zdecydowa? si? na wygodn? podró? poci?giem lub w ostateczno?ci autobusem, ale zamiast tego wybra?a w?asne auto. Jej licz?cy ponad pi?tna?cie lat Buick Regal rocznik 1987 ca?kiem sprawnie radzi? sobie z poruszaniem si? po Motha i okolicach ale nie bardzo nadawa? si? do podró?y na drugi koniec Stanów. Wszyscy znajomi odradzali wi?c jej ten pomys?, ale Jane upar?a si?, jak zreszt? nie pierwszy raz w ?yciu. Od czasów, gdy by?a jeszcze ma?? dziewczynk? je?li ktokolwiek usi?owa? nak?oni? j? do czegokolwiek, ona zawsze chcia?a zrobi? co? dok?adnie odwrotnego i zwykle stawia?a na swoim. Tak by?o i tym razem. Niestety nie by? to dobry wybór, o czym przekona?a si? w drodze powrotnej. Z?o?liwy los pozwoli? jej przejecha? prawie ca?? tras? tam i z powrotem bez problemów, by sp?ata? figla na nieca?? godzin? drogi od Motha. W?a?nie tam zaczyna? si? d?ugi na trzy mile ostry zjazd z Marra Mountains. Zm?czona wielogodzinn? podró?? Jane nie do ko?ca panowa?a nad pojazdem i zamiast hamowa? silnikiem pozwala?a mu to rozp?dza? si? zanadto, to znów gwa?townie wtr?ca?a pr?dko?? nerwowo naciskaj?c peda? hamulca. Rozgrzane do czerwono?ci tarcze hamulcowe wreszcie odmówi?y pos?usze?stwa i stary Buick nieuchronnie zacz?? nabiera? pr?dko?ci. Wkrótce Jane utraci?a nad nim jak?kolwiek kontrol? i przera?ona p?dzi?a na o?lep. Szcz??cie w nieszcz??ciu, ?e ostatni zakr?t, z którego ju? nie uda?o si? jej wyprowadzi? auta nie prowadzi? ku przepa?ci. Buick wypad? z trasy i trzykrotnie przekozio?kowa?, zatrzymuj?c si? na dachu, ale nic z?ego wi?cej si? nie wydarzy?o. Przeje?d?aj?cy pó? godziny pó?niej Brenden Forest wyci?gn?? Jane ze zniszczonego samochodu i zawióz? j? do kliniki Harry’ego Niela. Tam okaza?o si?, ?e o dziwo nie dozna?a ona ?adnych powa?niejszych obra?e?, poza kilkoma lekkimi otarciami i st?uczeniami, co niew?tpliwie zawdzi?cza?a pasom bezpiecze?stwa, z których zawsze skwapliwie korzysta?a. Stary Buick dokona? jednak ?ywota i chwilowo Jane zosta?a bez samochodu. Wkrótce jednak okaza?o si?, ?e nawet gdyby jakim? cudem nadawa? si? on do jazdy, to i tak w?a?cicielka nie zrobi?aby ju? z niego u?ytku. Jane zupe?nie utraci?a zaufanie do w?asnych umiej?tno?ci, jako kierowcy, a dodatkowo d?wi?k gniecionej karoserii auta wbi? si? jej w g?ow? i skojarzy? z wyobra?eniem tego, co s?ysze? musia?a jej matka w ostatnich u?amkach sekund przed zmia?d?eniem w windzie. W rezultacie zupe?nie straci?a ch??, a mo?e raczej odwag? do kierowania pojazdami mechanicznymi. Od tego czasu zacz??a przemieszcza? si? po Motha wy??cznie piechot?, ewentualnie korzystaj?c z uprzejmo?ci zmotoryzowanych znajomych. Wkrótce mia?o to przynie?? swoje konsekwencje. W dwa tygodnie po powrocie z pogrzebu jej s?siadka – Jennifer Lawrence zaoferowa?a, ?e podrzuci j? do baru „S?oneczny Patrol”, w którym Jane pracowa?a wieczorami jako barmanka. Zamiast jednak jecha? drog? najkrótsz? Jennifer zahaczy?a o market budowlany starego Jamesa Wrighta, by kupi? tapet? do pokoju swojej córki. By? to rejon miasteczka oddalony zarówno od domu Jane, baru w którym pracowa?a, jak i innych odwiedzanych przez ni? miejsc, nic wi?c dziwnego, ?e Jane prawie nigdy tu nigdy bywa?a. I nie powinna by?a. A mo?e w?a?nie powinna? Do??, ?e po przeciwnej stronie ulicy dostrzeg?a swojego ch?opaka, Johna McDowella ob?ciskuj?cego si? z miejscow? wyw?ok?, Judith Lance. Jeszcze dzie? wcze?niej John przysi?ga? Jane dozgonn? mi?o??, byle tylko pozwoli?a mu sp?dzi? u siebie kolejn? noc obdarowuj?c go swymi wdzi?kami. A dzi??! Judith! Tego by?o stanowczo za wiele. Jane bez s?owa odwróci?a si? na pi?cie i za??da?a od Jennifer, by ta zapomnia?a o tapecie i natychmiast zawioz?a j? do jej miejsca pracy. Tam z?a passa mia?a swój ci?g dalszy. Roztrz?siona Jane przez ca?y wieczór nie mog?a doj?? do siebie i kompletnie nie dawa?a sobie rady z obs?ug? go?ci. Nigdy nie by?a zbyt sprawn? barmank?, ale mimo to szef Jeremy Grant ca?y czas pozwala? jej pracowa?, bo najpierw by? po prostu zbyt leniwy, by zada? sobie trud szukania kogo? innego na jej miejsce, a pó?niej zacz?? si? w niej podkochiwa?. Zatrudni? j? nieca?y rok temu, zaraz po tym, jak jej poprzedniczka w trybie nag?ym opu?ci?a Motha by wyjecha? ze swoim nowo poznanym kochankiem na zachodnie wybrze?e. Jane nawin??a si? przypadkowo we w?a?ciwym momencie i zaj??a opuszczone miejsce za barem. Nie by?a zbyt bystra i d?ugi czas zaj??o jej opanowanie nazw i cen wszystkich trunków, a ka?de przyrz?dzanie koktajlu z pocz?tku ko?czy?o si? mniejsz? lub wi?ksz? katastrof?. Kolejne miesi?ce mija?y, a ona wci?? nie zbli?a?a si? nawet do sprawno?ci, z jak? w niuansach barowej profesji porusza?a si? jej poprzedniczka, ale w ko?cu zacz??a z grubsza ogarnia? ca?okszta?t stoj?cych przed ni? zada?. Jednak tego dnia wszystko sprzysi?g?o si? przeciwko niej. By?a roztrz?siona tym, co zobaczy?a pod marketem i czego si? dotkn??a, to lecia?o jej z r?k. Na pierwszy ogie? poszed? kufel do piwa Budweiser. Wkrótce do??czy?y do niego dwie szklanki do whiskey, a wreszcie spory talerz z w?a?nie przygotowanym przez kuchni?, krwistym stekiem przeznaczonym dla wielebnego Joshuy Buttona, który osiem miesi?cy temu zast?pi? swego poprzednika, Christo Mallone ustrzelonego przez niezidentyfikowanego do tej pory strzelca wyborowego. Kolejne godziny mija?y, a Jane nie radzi?a sobie ani troch? lepiej. Jeremy Grant obserwowa? j? z narastaj?c? irytacj?. Przed wyj?ciem z domu ?ona zrobi?a mu piek?o o jak?? b?ahostk? (jak maj? to w zwyczaju ?ony), wi?c mimo powszechnie znanej pob?a?liwo?ci jego cierpliwo?? tym razem by?a na wyczerpaniu i poma?u przeradza?a si? w narastaj?c? w?ciek?o??.
- Czy ta dziewczyna chce pu?ci? mnie z torbami?! - my?la? obserwuj?c jak tym razem zamiast koktajlu „Ogniste S?o?ce Babilonu” poda?a klientowi krwaw? Mary. Jednak g?ówn? przyczyna z?o?ci by?y wspomnienia sprzed tygodnia, kiedy usi?owa? posadzi? sobie Jane na kolanach. Nie nale?a? do m??czyzn, którzy wyrywaj? wszystkie napotkane m?ódki dooko?a, ale pó? roku wcze?niej ze zdumieniem odkry?, ?e Jane ca?kiem mu si? podoba. Zacz?? zwraca? na ni? baczniejsz? uwag?, robi? drobne uprzejmo?ci i próbowa? nawi?za? bli?sz? znajomo??. Nie spotyka?o si? to z entuzjazmem ze strony dziewczyny, w ko?cu Jeremy nie do??, ?e ?onaty, to by? od niej o dobre dwadzie?cia lat starszy, nie mówi?c o piwnym brzuchu, który wylewa? si? oble?n?, zwisaj?c? fa?d? znad zaci?gni?tego paska od spodni. Mimo wszystko by? to jej pracodawca, a o prac? w Motha ?atwo nie by?o. Zachowywa?a si? wi?c z dystansem, ale nie odrzuca?a jego zalotów wystarczaj?co zdecydowanie. W konsekwencji, gdy tydzie? temu Jeremy wypi? nieco wi?cej ni? zwykle, o?mieli?o go na tyle, ?e posadzi? sobie Jane na kolanach i usi?owa? z?apa? j? za biust. Tego by?o dla niej ju? za wiele i sko?czy?o si? siarczystym policzkiem wymierzonym pracodawcy. Mimo i? nast?pnego wieczora ponownie stawi?a si? do pracy, a ?adne z nich nie wróci?o do wydarze? z dnia poprzedniego, to od tego czasu relacje mi?dzy nimi by?y napi?te jak struna. W ka?dej chwili ka?de z nich mog?o wybuchn??. Nic wi?c dziwnego, ?e gdy w feralny wieczór Jane roztrzaska?a nie napocz?t?, litrow? butelk? Jacka Danielsa Jeremy wreszcie nie wytrzyma?. Dalej wydarzenia potoczy?y si? z szybko?ci? i porywczo?ci?, której nikt nie spodziewa?by si? po tym zazwyczaj powolnym i spokojnym m??czy?nie.
- Wypierdalaj - wycedzi? zimno w stron? dziewczyny. Jednak zaraz podniós? g?os - Zabieraj si? z mojego baru i nie pokazuj si? tu wi?cej. Wynocha!!! - wydar? si? wreszcie na ca?e gard?o, tak ?e nawet go?cie siedz?cy przy najbardziej oddalonych stolikach podnie?li g?owy, by zobaczy?, co w?a?ciwie si? dzieje. Maj?cej wszystkiego dosy? Jane nie trzeba by?o dwa razy powtarza?. Bez s?owa zabra?a swoj? torebk?, zarzuci?a p?aszcz i nie pytaj?c nawet o zaleg?e wynagrodzenie za ostatni tydzie? wybieg?a na ulic?. Zatrzyma?a si? szlochaj?c pod najbli?sz? latarni?. D?ugo sta?a opieraj?c si? o ni? plecami, by och?on?wszy nieco ruszy? z wolna w dobrze znanym kierunku, do domu.
Pó? godziny pó?niej mia?a za sob? jeszcze jedno paskudne do?wiadczenie tego dnia – spotkanie, wyimaginowane czy realne, ze spiczastym podbródkiem. By?o tego wystarczaj?co do??, jak na jeden wieczór. Na szcz??cie nie niepokojona ju? przez nikogo wkrótce dotar?a do swojego domu na wschodnich obrze?ach Motha. Z my?l?, ?e robi to po raz ostatni wyj??a spod wycieraczki klucz. Dwa inne zgubi?a ju? dawno, dlatego ten jedyny jaki jej zosta? wychodz?c do pracy zostawia?a dla Johna, który przez pó? roku ich znajomo?ci nie zdo?a? dorobi? zapasowego egzemplarza. I dobrze! Dzi?ki temu ten dupek nie wjedzie ju? nigdy do jej domu! Wyczerpana wydarzeniami minionego dnia rzuci?a torebk? na stoj?c? w przedpokoju szafk? i nie zdejmuj?c nawet p?aszcza opad?a bez si? na jedyny jaki posiada?a fotel. Westchn??a g??boko i rozejrza?a si? wokó? poszukuj?c wzrokiem Mefisto.
- Kici, kici - zawo?a?a, ale kocur nie dawa? znaku ?ycia.
- Znów polaz?e? na dziewczynki - pomy?la?a u?miechaj?c si? do siebie po raz pierwszy tego dnia. Si?gn??a r?k? do stoj?cej na komodzie, napocz?tej zaledwie dzie? wcze?niej butelki Burbona i … nagle poczu?a si? nieswojo. W pierwszej chwili nie wiedzia?a o co chodzi, ale ju? po sekundzie zrozumia?a - dobieg? j? TEN zapach! Ten sam, który zemdli? j? niewiele ponad kwadrans temu na ulicy przy stosie kartonów. Nie, to nie mo?e by? prawd?, pomy?la?a z trwog?. Tymczasem smród narasta?. Zamar?a w bezruchu na swoim fotelu i wodz?c tylko ga?kami oczu dooko?a siebie usi?owa?a znale?? jego ?ród?o. Jednak spiczastego podbródka z ca?kowit? pewno?ci? nie by?o w living roomie. Siedzia?a w jego naro?niku i ca?y pokój mia?a przed oczami. Drzwi do kuchni by?y zatrza?ni?te, pozostawa? wi?c korytarz wiod?cy do sypialni i ?azienki lub … drzwi do piwnicy. Te ostatnie by?y uchylone i dopiero teraz zauwa?y?a, ?e na schodach wiod?cych w dó? ?wieci?o si? ?wiat?o. ?wiat?o, którego ona na pewno nie zapali?a. Serce znów zacz??o wali? jej jak m?otem. Ju? chcia?a zerwa? si? z fotela i rzuci? do ucieczki, gdy zza niedomkni?tych drzwi piwnicznych us?ysza?a rozpaczliwie miaukni?cie. To niew?tpliwie by? Mefisto. Przez chwil? bi?a si? z my?lami: wybiec z domu na ulic?, czy sprawdzi? w piwnicy, co dzieje si? z kotem. Miaukni?cie, tym razem niewymownie smutne i s?abn?ce powtórzy?o si?. Jane powzi??a decyzj?. Wpad?a do kuchni i chwyci?a najwi?kszy jaki mia?a nó? do chleba, popchn??a drzwi do piwnicy i ostro?nie, krok za krokiem zacz??a schodzi? w dó?. Smród robi? si? coraz g?stszy, Jane nabiera?a powietrza krótkimi, urywanymi oddechami. Dysza?a spazmatycznie, a serce szarpa?o si? tak, jakby chcia?o wyskoczy? z jej piersi. Co ty tutaj robisz, zwariowa?a??! Gor?czkowo pyta?a si? w my?lach, ale mimo wszystko brn??a dalej. By?a coraz bli?ej drugich, dolnych drzwi zza których nagle dobieg? j? przera?liwy, niew?tpliwie przed?miertelny j?k Mefisto. Równocze?nie us?ysza?a d?wi?k gruchotanych ko?ci i obrzydliwe, oble?ne mlaskanie w po??czeniu z g?uchym pomrukiem zadowolenia. Nie wierz?c, ?e naprawd? to robi Jane z wyci?gni?t? przed siebie r?k? trzymaj?c? nó? kopn??a drzwi. Spiczasty kl?cza? na pod?odze odwrócony bokiem do niej. Nie zauwa?y? jej, a je?li nawet zauwa?y?, to nie zwraca? na ni? najmniejszej uwagi. Zwrócon? w stron? Jane lew? r?k? trzyma? obie tylne, a praw? przednie ?apy kota, którego drobne cia?ko odwrócone by?o brzuchem do góry. Z?by spiczastego raz, za razem wgryza?y si? w wn?trzno?ci, by gwa?townymi szarpni?ciami wci?? skrytej w kapturze g?owy wyrywa? z nich kolejne, krwawe k?sy. Poch?ania? je ?apczywie wydaj?c gard?owe mrukni?cia.
- Nieeeeeeee!!! - wrzasn??a Jane.
S?ysz?c to spiczasty zawaha? si? i odwróci? wzrok w jej stron?. Widz?c dziewczyn? z wyci?gni?tym no?em upu?ci? to, co pozosta?o z Mefisto i uniós? si? z posadzki. Jednocze?nie kaptur sp?yn?? mu na plecy ods?aniaj?c ca?kowicie pozbawion? w?osów czaszk?. By?a g?adka i trupio bia?a, jak u albinosa. Równie? w miejscach, gdzie powinny znajdowa? si? brwi skóra by?a zupe?nie go?a. Ten sam zimny, szaro bia?y odcie?, co cera spiczastego mia?y t?czówki jego oczu. Martwe spojrzenie jakie rzuci? nimi w stron? Jane zmrozi?o j? i g?os natychmiast uwi?z? jej w gardle. Zamar?a przyklejona plecami do ?ciany. Spiczasty lew? r?k? otar? zakrwawiony podbródek i ruszy? w jej kierunku. Gdy znalaz? si? o pó? jarda przed ni? uniós? górn? warg? obna?aj?c przera?liwie zepsute z?by. Te, które znajdowa?y si? jeszcze na swoich miejscach by?y po?amane i pokryte brudnym, czarnym nalotem. Wi?kszo?ci z nich jednak w ogóle nie by?o, a z z?bodo?ów jakie po nich pozosta?y wylewa?a si? zgni?o ?ó?ta ropa. Spiczasty wydoby? z siebie gard?owe, zwierz?ce warkniecie, a fetor jakim zion?? pozbawi? Jane tchu. Zemdla?a i osun??a si? na betonow? posadzk?. Przybysz jeszcze raz ods?oni? z?by uk?adaj?c wargi w grymas niekszta?tnego u?miechu po czym nie?piesznie, jakby oci?gaj?c si? uniós? praw? r?k?. W jasnym ?wietle zwisaj?cej tu? nad jego g?ow? ?arówki mo?na by?o dostrzec, ?e d?o? obleczona by?a w rodzaj dziwnej metalowej r?kawiczki skrzy?owanej z kastetem. Na ko?cach palców skrzy?y si? ostre jak szpilki stalowe szpony. D?o? zastyg?a w bezruchu jakby zastanawiaj?c si?, co dalej zrobi? by nagle, jednym gwa?townym ruchem spa?? na pier? dziewczyny. Si?a uderzenia by?a tak wielka, ?e uzbrojona`d?o? przebi?a klatk? i po chwili szamotania w jej wn?trzu wróci?a na powierzchni? ?ciskaj?c wyszarpane, bij?ce wci?? serce. Spiczasty przygl?da? si? mu z zainteresowaniem a? do chwili, gdy wyda?o z siebie ostatni skurcz i wreszcie zamar?o. Wtedy odrzuci? je w stron? pozosta?o?ci po Mefisto i nie?piesznie zacz?? wspina? si? schodami do góry.
Autor: Tomek Nitka
Dodaj komentarz
Zaloguj się, aby móc dodać komentarz.
Oceny
Tylko zarejestrowani użytkownicy mogą oceniać zawartość strony
Zaloguj się lub zarejestruj, żeby móc zagłosować.
Zaloguj się lub zarejestruj, żeby móc zagłosować.
Brak ocen. Może czas dodać swoją?