Nawigacja

Facebook

Losowa Fotka

Aktualnie online

· Go¶ci online: 1

· U¿ytkowników online: 0

· £±cznie u¿ytkowników: 16
· Najnowszy u¿ytkownik: maro

Krwawe Motha 1. Kyle

Kyle

Kyle ostrożnie zbliżał się do kępy krzewów na szczycie wzniesienia. Starał się poruszać bezszelestnie. Mimo to wyschnięta, spalona słońcem trawa cicho chrzęściła pod jego stopami. Gdy dotarł do celu ujrzał pod sobą rozległą perspektywę miasteczka. Było południe. Żar lejący się z nieba obezwładniał. Powietrze lepiło się od wilgoci, było namacalnie ciężkie. Każdy ruch stawał się zbędny. Nawet myśli grzęzły w pustce, zanim udało się im przybrać jakąś sensowną postać. Skąpane w słońcu uliczki zamarły w niemym oczekiwaniu na odrobinę cienia, lecz nad głowami brakowało nadziei na choćby jedną chmurę. W Motha było pusto, wręcz bezludnie. Kto mógł ukrywał się w głębokich podcieniach centralnego placu sącząc tequilę z lodem w jednym z dwóch podupadających barów lub w ogóle nie wychodził z domu. W taki dzień należało tylko trwać, czekać aż za kilka godzin nadejdzie wreszcie nieco chłodniejszy wieczór.

W tę panującą wokół martwą ciszę nagle wdarł się ostry dźwięk dzwonu. Uderzenia zrazu słabsze narastały powoli, by po chwili osiągnąć apogeum, docierając do uszu wszystkich bez wyjątku mieszkańców, swym zgrzytem świdrując uszy i burząc upalny, męczący spokój.

Słysząc dzwon Kyle ukląkł, a następnie położył na trawie trzymaną w ręku podłużną walizkę. Po chwili namysłu otworzył ją i precyzyjnymi, nawykłymi do tej czynności ruchami zaczął składać w całość znajdujące się w środku czarne elementy. Po kilku chwilach przybrały one postać karabinu snajperskiego Remington M24 SWS. Gdy skończył przeładował zamek i spojrzał przez przymocowaną do lufy lunetę.

Dojrzał wówczas ruch, jaki wreszcie zaistniał na opustoszałych uliczkach. Z jedynego w miasteczku kościoła rozpoczynała swą wędrówkę niewielka procesja. Idący na czele ksiądz przemieszczał się z wyraźnym wysiłkiem. Gdy tylko opuścił chłodne wnętrze świątyni z czoła zaczęły mu spływać kropelki potu zraszając słonymi strumyczkami jego nalaną i zmęczoną twarz. Pod palącymi promieniami słońca duchowny przeklinał w myślach Johna Waltera Muggiego, któremu zachciało się zdechnąć właśnie teraz, gdy temperatury sięgają ponad 40 stopni, a pozbawione wiatru powietrze stoi nieruchomo tak, że można kroić je nożem. Rak toczył go o dawna, jak wcześniej jego ojca i dziada, więc na miłość boską, mógł przecież wyzionąć ducha miesiąc wcześniej, gdy temperatury były jeszcze znośne! Jednak najgorsza była stuprocentowa wilgotność, która sprawiała, że przepocona sutanna oblepiała mokrym kompresem obfite ciało wielebnego Christo Mallone. Wypite przed zaledwie pół godziną dwie szklaneczki whisky z lodem dopełniały dzieła. Pot wyciskał się z każdej pory na skórze księdza, który idąc niepewnym krokiem z trudem utrzymywał właściwy kierunek.

Za wielebnym podążaÅ‚a niewielka grupka żaÅ‚obników. Wdowa, dobrze utrzymana czterdziestopiÄ™ciolatka z wydatnym biustem skrywaÅ‚a swÄ… twarz za obowiÄ…zkowÄ… czarnÄ… woalkÄ…. Krążące w jej gÅ‚owie myÅ›li byÅ‚y jednak dalekie od podniosÅ‚ego nastroju uroczystoÅ›ci pogrzebowej. SkupiaÅ‚y siÄ™ tylko na jednym, na czarnoskórym Albercie Wayle’u, z którym wreszcie bÄ™dzie mogÅ‚a pieprzyć siÄ™ bez ryzyka, że któryÅ› z życzliwych sÄ…siadów doniesie małżonkowi lub on sam zÅ‚apie jÄ… na gorÄ…cym uczynku i wydziedziczy. John Walter nie dorobiÅ‚ siÄ™ w swoim niezbyt dÅ‚ugim życiu niczego, poza rozklekotanym Fordem F-150 rocznik 1987 i czterema tuzinami Å›wiÅ„, ale od urodzenia do Å›mierci byÅ‚ niewiarygodnym sknerÄ… odkÅ‚adajÄ…cym każdy zarobiony grosz. Maria Theresa byÅ‚a Å›wiÄ™cie przekonana, że na prywatnym koncie, do którego małżonek nigdy nie daÅ‚ jej upoważnienia, spoczywajÄ… grube tysiÄ…ce dolarów. MiaÅ‚a racjÄ™, ale wolaÅ‚aby chyba nigdy nie doczekać rozczarowania, jakie miaÅ‚o jÄ… spotkać przy otwarciu ostatniej woli Johna Waltera odczytanej przez mecenasa Marka Doherty w cztery miesiÄ…ce po pogrzebie. John podzieliÅ‚ w niej caÅ‚Ä… zawartość konta po równo miÄ™dzy sierociniec prowadzony przez Matki MiÅ‚osierdzia w sÄ…siedniej Minst Village i, o zgrozo, jakÄ…Å› nikomu nieznanÄ… w miasteczku wywÅ‚okÄ™ Minny Sue z Nathan City, jedynego wiÄ™kszego miasta w okolicy. Minny byÅ‚a kurwÄ… w jednym z tamtejszych burdeli, a John Walter odwiedzaÅ‚ jÄ… regularnie, choć rzadko, bo tylko raz na kwartaÅ‚ przy okazji targów Å›wiÅ„, które odbywaÅ‚y siÄ™ w Nathan City wÅ‚aÅ›nie w takich interwaÅ‚ach. John Walter hodowaÅ‚ Å›winie niemalże od urodzenia, bo hodowaÅ‚ je również jego dziad i ojciec, któremu zaczÄ…Å‚ pomagać już jako maÅ‚y chÅ‚opiec i od którego przejÄ…Å‚ skromny interes, po jego przedwczesnej, jak to u Muggiore’ów Å›mierci. Przez caÅ‚e życie cuchnÄ…Å‚ też woniÄ… Å›wiÅ„ i byÅ‚ to jeden z powodów, dla których Maria Teresa unikaÅ‚a go w łóżku, jak tylko mogÅ‚a. Minny stanowiÅ‚a wiÄ™c alternatywÄ™ dla niechÄ™tnej mu biuÅ›ciastej małżonki, a zarazem jedynÄ… ekstrawagancjÄ™ w życiu, na jakÄ… John Walter sobie pozwalaÅ‚. ByÅ‚a drobnÄ… dziewczynÄ… o Å‚agodnym usposobieniu, która w ciÄ…gu czterech lat, a tyle czasu trwaÅ‚a ich znajomość, polubiÅ‚a go mimo nieodmiennie towarzyszÄ…cej mu woni. Dla duchowo i cieleÅ›nie opuszczonego przez żonÄ™, a jednoczeÅ›nie bezdzietnego i pozbawionego rodzeÅ„stwa Johna Waltera staÅ‚a siÄ™ jedynÄ… bliskÄ… osobÄ…. Kontakty z niÄ… potrafiÅ‚ utrzymać w dyskrecji tak wielkiej, że Maria Theresa nigdy nie dowiedziaÅ‚a siÄ™ o jej istnieniu i miÄ™dzy innymi dlatego z czasem doszÅ‚a do wniosku, że jej małżonek musiaÅ‚ stać siÄ™ impotentem. PozostaÅ‚a w tej nieÅ›wiadomoÅ›ci aż do chwili odczytania testamentu. To jednak miaÅ‚o nastÄ…pić dopiero po wielu obfitych w wydarzenia tygodniach

Tymczasem kondukt oddalił się o dobre sto jardów od kościoła i zaczął wkraczać na rozpalony, centralny plac miasteczka. W tych warunkach przebyta odległość już była na granicy możliwości wielebnego, a do pokonania pozostawało przecież jeszcze ponad 500 jardów dzielących plac od cmentarza. Christo przystanął i zachwiał się lekko. Sięgnął ręką po chusteczkę, by wytrzeć pot z czoła. Ta jednak była równie wilgotna jak sutanna. Ksiądz westchnął, zmiął chusteczkę i wciskając ją do wewnętrznej kieszeni z niechęcią postawił kolejny krok.

Wtedy padł strzał. Odległość z jakiej go oddano i użyty tłumik sprawiły, że na rynku nie słychać było żadnego odgłosu i zrazu nikt nie zorientował się, że stało się coś złego. Ksiądz zachwiał się jak przed chwilą, gdy zatrzymywał się by podjąć nieudaną próbę osuszenia mokrej od potu twarzy. Potem jak w zwolnionym tempie zaczął osuwać się na bruk, by wreszcie przyśpieszyć i zwalić się nań całym ciężarem, czemu towarzyszył brzęk tłukącej się, ukrytej pod sutanną piersiówki.

Całe zdarzenie wydawało się tak nierealne, że w pierwszej chwili tylko idący tuż za księdzem Albert Wayle pośpieszył mu z pomocą. Maria Theresa była zajęta swoimi myślami i otrzeźwił ją dopiero widok kochanka pochylającego się nad ukrytym w białych szatach cielskiem wielebnego. Zasłabł, pomyślała. Nic dziwnego tym upale. Byle tylko szybko doszedł do siebie. Szkoda czasu na przedłużanie spraw z tym świniojebcą. I tak przeciągnął swoje zdychanie ponad miarę, zamiast wykitować już dawno temu. A przecież niecierpliwy, czarny kutas Alberta już czekał, aż skończy się cały ten cyrk pogrzebu. Jednak wtedy wydarzenia potoczyły się w zupełnie innym kierunku, niż tego oczekiwała, a tempo, z jakim następowały wcale nie pasowało do leniwej atmosfery miasteczka.

Pod ciałem wielebnego pojawiła się powiększająca się z zawrotną prędkością kałuża ciemnej krwi. Zdumiony i przerażony tym widokiem Albert uniósł nic nie rozumiejące oczy na Marię Theresę. Wtedy padł drugi strzał, który głowę Alberta rozłupał na kawałki niczym pomarańczę. W miejscu, gdzie jeszcze przed chwilą znajdowała się jego szyja został nierównomierny, poszarpany otwór. Z rozerwanej tętnicy szyjnej trysnęła struga świeżej, czerwonej krwi trafiając wprost na woalkę Marii Theresy. Serce Alberta wciąż jeszcze biło i krew, która siknęła z drugą i zarazem ostatnią już falą pulsu przykleiła woalkę do twarzy wdowy pokrywając ją ciepłą i lepką mazią krwi. Nad placem rozdarł się jej histeryczny wrzask. Nieliczni klienci dwóch pobliskich barów z niechęcią oderwali się od swojej tequili i odwrócili twarze w jej kierunku. Tymczasem następny strzał oddany kolejnym, wykonanym z 24 karatowego złota, rżniętym w krzyż pociskiem kontynuował dzieło zniszczenia. Na ziemi leżał już trzeci z żałobników - Matt, stryjeczny brat Marii Theresy. Z jego ciała na wysokości serca zionął otwór wielkości talerza. Jednak siostra nie mogła tego widzieć, bo siła pocisku odrzuciła ciało Matta o dobre pięć jardów od niej. Zresztą przez zakrwawioną, przyklejoną do oczu woalkę, której nie zdołała jeszcze zerwać z twarzy i tak nie była w stanie niczego dostrzec.

Pozostali uczestnicy pogrzebu w dalszym ciągu nie rozumieli, co właściwie stało się przed chwilą. Jednak widok trzech poszarpanych, broczących krwią ciał leżących u ich stóp obudził w nich instynkt samozachowawczy. W panice rzucili się do ucieczki w kierunku pobliskich zabudowań. Ciśnięta bezładnie trumna ze szczątkami Johna Waltera runęła na bruk uchylając wieko, zza którego wyjrzała nabrzmiała, sino szara twarz. Nieboszczyk uśmiechał się w niemym grymasie jakby doznając pośmiertnej satysfakcji na widok tego, co spotkało czarnoskórego kochanka jego żony. Poza czterema trupami na placu pozostała jedynie zanoszącą się szlochem Maria Theresa. Wtedy głos nagle uwiązł jej w gardle i zapanowała grobowa, świdrująca uszy cisza. Kobieta bezsilnie upadła na bruk rozrywając czarne, koronkowe pończochy i raniąc do krwi oba kolana, ale nawet nie poczuła bólu. Mijały minuty, a ona klęczała trzymając się obiema dłońmi za serce. Jej ciałem wstrząsały spazmy, ale wciąż nie była w stanie wydobyć z siebie głosu.

Kyle junior obserwowaÅ‚ jÄ… przez lunetÄ™ z zainteresowaniem uczonego Å›ledzÄ…cego rozwój drożdży w szalce labolatoryjnej. PrzesuwaÅ‚ palec wskazujÄ…cy po spuÅ›cie jakby rozważajÄ…c czy dokoÅ„czyć dzieÅ‚a. Jednak w rzeczywistoÅ›ci jego myÅ›li krążyÅ‚y już daleko od miejsca, w którym przed chwilÄ… jego Remington M24 SWS poczyniÅ‚ spustoszenie, jakiego Motha nie widziaÅ‚o od czasu swojego powstania. Obrazy przesuwaÅ‚y siÄ™ jeden po drugim. Pochylony nad Kyle’m ojciec z uniesionÄ… rÄ™kÄ…, która nieodmiennie trzymaÅ‚a gruby, potrójnie pleciony rzemieÅ„. Krzyk matki skamlÄ…cej o litość dla dzieciaka i w chwilÄ™ później czerwona, nieregularna prÄ™ga przecinajÄ…ca jej przedwczeÅ›nie postarzaÅ‚Ä… twarz. PiekÄ…cy ból po smagniÄ™ciach na plecach, udach i caÅ‚ym ciele Kyle’a. Poprzewracane, opróżnione butelki po whisky, po którÄ… ojciec regularnie wysyÅ‚aÅ‚ go do pobliskiego sklepiku. Czerwone, nabrzmiaÅ‚e oczy Kyle’a McCormick’a seniora i duszÄ…cy odór przetrawionego alkoholu bijÄ…cy od jego bezwÅ‚adnego ciaÅ‚a, gdy po ataku agresji zapadaÅ‚ w niespokojny, urywany sen.

Jednak mimo, iż myÅ›li Kyle’a juniora byÅ‚y odlegÅ‚e od tu i teraz, to jakaÅ› część jego podÅ›wiadomoÅ›ci nieustannie monitorowaÅ‚a przebieg wydarzeÅ„ w miasteczku. Lata spÄ™dzone w oddziaÅ‚ach specjalnych robiÅ‚y swoje. UmysÅ‚ Kyle’a nigdy nie pozwalaÅ‚ sobie na wyÅ‚Ä…czenie kontroli nad otaczajÄ…cÄ… go rzeczywistoÅ›ciÄ…. Nawet gdy spaÅ‚ jego instynkt nieustannie czuwaÅ‚ gotów zerwać go ze snu, by w wyćwiczonym tysiÄ…cami powtórzeÅ„ odruchu powalić i unieszkodliwić skradajÄ…cego siÄ™ do niego wroga. Dopiero w uÅ‚amek sekundy później Kyle budziÅ‚ siÄ™, by skonstatować czy ciaÅ‚o przygniecione do podÅ‚ogi to rzeczywisty wróg, czy jego aktualna dziewczyna lub bogu ducha winny boy hotelowy. Również i tym razem, mimo natarczywie powracajÄ…cych obrazów z dzieciÅ„stwa nie uszÅ‚o jego uwagi, że 400 jardów od rynku, na głównej ulicy miasteczka, z biura szeryfa wytoczyli siÄ™ dwaj zmÄ™czeni upaÅ‚em funkcjonariusze. Zirytowani tym, że ktoÅ› zmusza ich do opuszczenia chÅ‚odnego wnÄ™trza komisariatu i wyjÅ›cia na rozpalony sÅ‚oÅ„cem betonowy plac skierowali siÄ™ do radiowozu. StarajÄ…c siÄ™ zachować pozory poÅ›piechu wgramolili siÄ™ do niego i zapominajÄ…c o wÅ‚Ä…czeniu sygnaÅ‚u, ale pamiÄ™tajÄ…c o klimatyzacji z wolna ruszyli w kierunku miejsca jatki.

A wiÄ™c ktoÅ› wreszcie wezwaÅ‚ policjÄ™. Pora siÄ™ zbierać, pomyÅ›laÅ‚ Kyle. Lekko pochylony powoli i ostrożnie wycofaÅ‚ siÄ™ do czekajÄ…cego u podnóża wzniesienia Chevroleta Camaro rocznik 1968. ByÅ‚a to druga obok M24 SWS i ostatnia już namiÄ™tność Kyle’a. ZatrzymaÅ‚ siÄ™ i przez chwilÄ™ z satysfakcjÄ… kontemplowaÅ‚ agresywne ksztaÅ‚ty dwumiejscowego coupe. Sześć i pół litra pojemnoÅ›ci i trzysta pięćdziesiÄ…t koni mechanicznych byÅ‚o tym, co oprócz Remingtona nadawaÅ‚o jego życiu sens. Nasyciwszy siÄ™ doskonale znanym mu widokiem zaczÄ…Å‚ rozmontowywać karabin i po kolei, z namaszczeniem uÅ‚ożyÅ‚ wszystkie elementy w walizce. OtworzyÅ‚ bagażnik, wyjÄ…Å‚ leżący na jego dnie gumowy dywanik, a nastÄ™pnie siÄ™gnÄ…Å‚ rÄ™kÄ… w gÅ‚Ä…b i uniósÅ‚ niewidocznÄ… pokrywÄ™, pod którÄ… ukazaÅ‚a siÄ™ osobiÅ›cie zaprojektowana i wykonana przez Kyle’a skrytka. WÅ‚ożyÅ‚ idealnie pasujÄ…cÄ… doÅ„ walizkÄ™ i opuÅ›ciÅ‚ pokrywÄ™. Z powrotem wÅ‚ożyÅ‚ na swoje miejsce dywanik, przesunÄ…Å‚ naÅ„ znajdujÄ…ce siÄ™ w bagażniku pakunki. Teraz nikt nie byÅ‚by w stanie domyÅ›lić siÄ™, że skrywa on w sobie coÅ› wiÄ™cej niż uÅ‚ożone w idealnym porzÄ…dku torby na narzÄ™dzia i dwie walizki podróżne. ZamknÄ…Å‚ klapÄ™, otworzyÅ‚ drzwi i wygodnie umoÅ›ciÅ‚ siÄ™ na siedzeniu. Powoli wÅ‚ożyÅ‚ kluczyk do stacyjki, przekrÄ™ciÅ‚ go, wÅ‚Ä…czyÅ‚ radio i chwilÄ™ szukaÅ‚ ulubionej stacji nieustannie nadajÄ…cej muzykÄ™ country. SÅ‚uchaÅ‚ dobre kilka minut lekko wystukujÄ…c prawÄ… nogÄ… rytm „Ring of fire” wÅ‚aÅ›nie Å›piewanego przez Johnny’ego Cash’a. UpaÅ‚ zdawaÅ‚ siÄ™ nie robić na nim żadnego wrażenia. Nie wÅ‚Ä…czyÅ‚ klimatyzacji, ani nawet nie otworzyÅ‚ okien. Wreszcie uruchomiÅ‚ zapÅ‚on i zaczÄ…Å‚ staczać siÄ™ ze wzniesienia na poÅ‚udniowy zachód zostawiajÄ…c za sobÄ… rozedrgane, brutalnie wyrwane z letargu Motha.

Autor: Tomek Nitka

Opowiadanie pierwotnie (wrzesień 2016) zamieściłem pod loginem Donald Kikoder na portalu http://www.portal-pisarski.pl. W stosunku do tamtej wersji, obecna zawiera niewielkie zmiany.

Komentarze

Brak dodanych komentarzy. Mo¿e czas dodaæ swój?

Dodaj komentarz

Zaloguj siê, aby móc dodaæ komentarz.

Oceny

Tylko zarejestrowani u¿ytkownicy mog± oceniaæ zawarto¶æ strony

Zaloguj siê lub zarejestruj, ¿eby móc zag³osowaæ.

Brak ocen. Mo¿e czas dodaæ swoj±?
Wygenerowano w sekund: 0.01
1,977,752 Unikalnych wizyt